Po 69 latach Nasila się niemiecki nacjonalizm, szczególnie w młodym pokoleniu.
Nasz Dziennik, 2008-09-01
Jan Maria Jackowski
1 września obchodzimy kolejną rocznicę wybuchu II wojny światowej. Wiele wskazuje na to, że w Polsce wspomnienie tych tragicznych wydarzeń - wraz z odchodzeniem na wieczną wartę bohaterów i świadków września 1939 roku - jest coraz słabsze. Natomiast w Niemczech - odwrotnie. Wraz z wymieraniem pokolenia wojennego, które miało poczucie winy, powojenny nurt rozliczeniowy ze swoistym zbiorowym rachunkiem sumienia za popełnione zbrodnie jest zastępowany zbiorową amnezją, a wojna przedstawiana jako ciężki los zwykłych ludzi.
W niemieckiej literaturze i sztuce, a zwłaszcza w kinematografii, pojawia się coraz więcej utworów relatywizujących winę za zbrodnie i gloryfikujących cierpienia Niemców. Na naszych oczach dokonuje się jawnie fałszująca rzeczywistość rewizja historii, a kaci są przedstawiani jako ofiary. W to wpisuje się swoista polityka historyczna uprawiana mniej lub bardziej otwarcie przez większość niemieckich elit politycznych, które wydarzenia z przeszłości interpretują według "politycznej poprawności" i w zgodzie nie z prawdą o wojnie, ale obecnymi niemieckim interesami. Kilkadziesiąt lat po wojnie wywołanej przez Niemcy, w której zginęło kilkadziesiąt milionów ludzi, a setki milionów cierpiało, Berlin aspiruje nie tylko do przewodzenia Unii Europejskiej, ale również do stałego zasiadania w Radzie Bezpieczeństwa ONZ, obok Francji, Wielkiej Brytanii, Chin, Rosji i USA.
Wieloletnie działania różnych historyków i publicystów, a zwłaszcza ziomkostw i stowarzyszeń, od których "oficjalnie" odcinał się rząd w Bonn, a następnie - po zjednoczeniu Niemiec - w Berlinie, przynoszą po latach efekty. Obecnie te organizacje są już jawnie i bez ogródek popierane przez konstytucyjne władze Bundesrepubliki, w tym osobiście przez kanclerz Angelę Merkel. Najlepszy to dowód, że przez lata była stosowana taktyka: maszerujemy oddzielnie, ale gdy tylko będzie można, uderzymy razem. Niestety, władze polskie nie potrafią, a może nie chcą, w sposób odpowiedzialny i właściwy kształtować wzajemnych stosunków, a relacji i trudnego pojednania budować na zasadach partnerskich i w zgodzie z prawdą o naszej wzajemnej przeszłości.
Germanizacja Europy
Obecnie zbieramy pokłosie polityki chowania głowy w piasek. Nasila się niemiecki nacjonalizm, szczególnie w młodym pokoleniu. Coraz bardziej masowo są składane pozwy przeciw polskiemu rządowi domagające się "zwrotu" majątków niemieckich. W niemieckich szkołach o roli hitlerowskich Niemiec w czasie II wojny światowej mówi się niewiele. Za to ma być nauczany odrębny przedmiot o "wypędzonych". W Berlinie powstaje Centrum przeciwko Wypędzeniom wybielające naród niemiecki. Coraz wyraźniej ujawnia się, że polityka niemiecka nadal realizuje koncepcję Mitteleuropy, zaadaptowaną do realiów Unii Europejskiej, ale wciąż polegającą na politycznej i gospodarczej dominacji niemieckiej w Europie Środkowowschodniej. W Polsce znamy ponuro od wieków tę koncepcję pod nazwą "Drang nach Osten" (napór na Wschód), co jest synonimem agresywnej niemieckiej polityki, oznaczającej kolonizację i germanizację ziem polskich.
Polaków może szczególnie niepokoić realizowana od lat, konsekwentna polityka zbliżenia na osi Berlin - Moskwa. Jej celem, poza korzyściami gospodarczymi, jest uzyskanie poparcia Moskwy dla dominacji niemieckiej w zachodniej Europie i ustanowienie kondominium rosyjsko-niemieckiego w Europie Środkowowschodniej. Niemcy z Rosją budują rurę gazową na dnie Bałtyku. Zbyt dobrze znamy ponurą dla Polski tradycję współpracy prusko/niemiecko-rosyjskiej, sięgającą czasów rozbiorów i niesławnej pamięci traktatu Ribbentrop - Mołotow. Z tego punktu widzenia nawet nasze wejście do Unii Europejskiej wcale nie gwarantuje nam bezpieczeństwa. Zwłaszcza po ewentualnym wejściu w życie traktatu lizbońskiego może się okazać, że nasza sytuacja uległa pogorszeniu i nasze członkostwo w zdominowanej przez Berlin UE nie gwarantuje nam obrony naszych żywotnych interesów.
Dla Niemiec eurokonstytucja - czyli obecny traktat lizboński - jest instrumentem do budowania podstaw swej dominacji w Europie. Traktat otwiera drogę do landyzacji Europy i procesu sprowadzania państw narodowych do prowincji europejskiego superpaństwa federacyjnego, a mającym najwięcej do powiedzenia w Unii Niemcom daje uprzywilejowaną pozycję. Dla Niemiec Unia Europejska jest bowiem o tyle interesująca, o ile stanie się narzędziem w ich rękach do ekspansji na skalę europejską, ze szczególnym uwzględnieniem Europy Środkowej, tradycyjnie w Berlinie uważanej za strefę niemieckich wpływów. Dlatego Niemcy z taką determinacją i skutecznością doprowadziły do reanimacji eurokonstytucji po szoku wywołanym przez referenda we Francji i w Holandii. Pozostawiono ponad 90 proc. starych zapisów, ale zmieniono nazwę z "traktatu konstytucyjnego" na "traktat reformujący", czyli wysadzono świecę bez ruszenia lichtarza. Miało to zakamuflować istotę dokumentu i ułatwić ratyfikację nowej wersji eurokonstytucji przez parlamenty krajowe, aby uniknąć referendów. Dlatego irlandzkie "nie" wywołało tak gwałtowne reakcje polityków niemieckich. Trwają naciski na Dublin i Czechy, które również są niechętne eurotraktatowi. Na naszych oczach upada jeden z głównych mitów zjednoczonej Europy, która według "ojców założycieli" miała oznaczać europeizację Niemiec i zneutralizowanie niebezpieczeństwa reaktywacji polityki ekspansji i podboju. Dziś to Niemcy germanizują Europę.
Echa polityki Hitlera
W czasach PRL komunistyczna propaganda często powracała do motywu niemieckiego rewizjonizmu. Był on obecny zwłaszcza w organizacjach ziomkostw, kwestionujących ustalenia konferencji poczdamskiej i wysiedlenie Niemców z Ziem Odzyskanych i północnych, będące konsekwencją zbrodniczej działalności III Rzeszy. Przecież polityka Hitlera przyniosła tragiczne żniwo śmierci i niewyobrażalny rachunek ludzkich krzywd. Ziomkostwa sprzeciwiały się także prawnemu uznaniu polskiej granicy na Odrze i Nysie Łużyckiej i dążyły do odbudowy Niemiec w granicach z 1937 roku. Działania ziomkostw, mające na celu rewizję historii i fałsz sankcjonujący ludobójstwo milionów obywateli polskich, niewyobrażalne krzywdy ludzkie oraz zniszczenie naszego kraju, jakie zostało dokonane w trakcie wywołanej przez Niemcy II wojny światowej, powodowały zrozumiałe reakcje w Polsce.
W latach 90. wiele mówiono o pojednaniu i dobrosąsiedzkich stosunkach polsko-niemieckich. Wydawało się, że dążenia ziomkostw stanowią margines polityki niemieckiej. Podkreślano, że antypolskie wypowiedzi i działania szefowej Związku Wypędzonych i deputowanej do Bundestagu z ramienia CDU Eriki Steinbach nie znajdują wsparcia ze strony liczących się w Niemczech sił politycznych. Lecz gdy zostało przesądzone wejście Polski i Czech do Unii Europejskiej, a więc do wspólnego obszaru jurysdykcyjnego, postulaty ziomkostw uzyskały wsparcie głównych partii politycznych. Już w okresie kampanii wyborczej we wrześniu 2002 r. Edmund Stoiber, kandydat CDU/CSU na kanclerza Niemiec, wezwał Polskę i Czechy do anulowania aktów prawnych stanowiących podstawę przymusowego wysiedlenia oraz wywłaszczenia Niemców po zakończeniu II wojny światowej. Lider socjaldemokratów, kanclerz Gerhard Schroeder, oraz inni politycy rządzącej w Niemczech koalicji SPD - Zieloni, wyraźnie dawali do zrozumienia, że podzielają postulaty Związku Wypędzonych.
Nie zdziwiło zatem, że przy sprzyjającej atmosferze słowa były przekuwane w czyny. W połowie lipca 2003 r. niemieckie ziomkostwo Śląska zażądało ostatecznego anulowania w Polsce aktów prawnych, które stanowiły podstawę do przymusowego wysiedlenia i wywłaszczenia Niemców po II wojnie światowej. Zapowiedziało też skargi w związku z rzekomą "dyskryminacją ludności niemieckiej" w Polsce. Rudi Pawelka, federalny przewodniczący Ziomkostwa Śląska, podczas dwudniowego spotkania Niemców śląskich w Norymberdze uznał, że wypędzenie zakończy się dopiero wtedy, gdy zniknie ta niesprawiedliwość. "Do tego czasu - powiedział - będziemy próbowali informować Unię Europejską o przypadkach dyskryminacji w Polsce, domagać się zmiany [tego stanu rzeczy] i popierać skargi przed polskimi sądami, Europejskim Trybunałem Praw Człowieka i ostatecznie zbiorowe skargi w Stanach Zjednoczonych".
Na początku 2004 roku - na kilka miesięcy przed przystąpieniem Polski do Unii Europejskiej, w sytuacji gdy środowiska tak zwanych wypędzonych liczyły na to, że obecność w jednej przestrzeni prawnej zwiększy szanse roszczeń odszkodowawczych Niemców, skierowanych pod adresem państwa polskiego - do laski marszałkowskiej w polskim Sejmie wpłynął projekt uchwały zobowiązującej rząd do wyegzekwowania od Niemiec należnych reparacji wojennych z tytułu strat i szkód, jakie poniósł nasz kraj z powodu planowych zniszczeń w czasie II wojny światowej. Intencja wnioskodawców polegała na stworzeniu sytuacji, w której roszczeniom niemieckich wypędzonych przeciwstawiono by polskie roszczenia reparacyjne. Ewentualnym następstwem takiego rozwoju sprawy miałoby być uregulowanie kwestii majątkowych wyłączonych z traktatu polsko-niemieckiego podpisanego 14 listopada 1990 roku. Jednym z możliwych rozwiązań byłaby tzw. opcja zerowa, czyli wzajemne zrzeczenie się przez Polskę i Niemcy wszelkich roszczeń majątkowych. Niestety, zwyciężył pogląd, że Niemcy są naszym "najlepszym adwokatem" (oczywiście w swoim najlepszym interesie, czego nie dostrzegła - naiwna czy jawnie szkodząca Polsce? - większość tak zwanych elit) na drodze wejścia Polski do Unii Europejskiej.
Warto przy tym pamiętać, że w Bayreuth znajduje się Centralne Archiwum Kompensacyjne, gromadzące ponad 50 kilometrów dokumentów, które zawierają ponad 700 tys. akt postępowania kompensacyjnego. Mają one potwierdzać niemieckie straty majątkowe, to znaczy utratę: gruntów, domów, uszczerbek mienia, przepadek majątków ziemskich, gospodarstw rolnych, zakładów czy lasów. Mogą być zatem użyte do działań prawnych zapowiedzianych przez Rudiego Pawelkę. No cóż, niepokoi, że w Niemczech zamiast myśleć o przyszłości i budowaniu wspólnej Europy na zasadach partnerskich, nasila się powrót do szczególnie dla nas bolesnej przeszłości.
Polska racja stanu
Piramidalnym błędem polskiej polityki zagranicznej po 1989 roku było nierozwiązanie w formie traktatowej wszelkich trudnych kwestii we wzajemnych stosunkach. W polsko-niemieckim traktacie granicznym z 1990 roku - jak już wspomniano - nie uwzględniono tych kwestii. Lata 90. i pierwsza połowa następnej dekady to w polityce Polski wobec Niemiec czas chowania głowy w piasek i nacechowane ideologią "politycznej poprawności" budowanie propagandowego mitu o modelowym pojednaniu. W 2005 roku, gdy wybory prezydenckie wygrał Lech Kaczyński, a parlamentarne Prawo i Sprawiedliwość deklarujące budowę IV RP, wydawało się, że po latach błędów i myślenia wasalnego nasz kraj uzyska podmiotowość na arenie międzynarodowej, a polityka zagraniczna będzie służyć polskiej racji stanu.
Dlatego niezrozumiałe jest, dlaczego prezydent Lech Kaczyński i rząd Jarosława Kaczyńskiego w ogóle się zgodził na traktat lizboński ograniczający naszą suwerenność i dający Niemcom znacznie więcej władzy w Unii Europejskiej. Zaskakuje to tym bardziej że była to znakomita okazja, by postawić sprawę jasno i zadeklarować, że Polska będzie w ogóle rozpatrywała sprawę eurotraktatu, uzależniając to od skutecznego rozwiązania przez władze Niemiec z punktu widzenia prawa międzynarodowego wszelkich wątpliwości w sprawie roszczeń obywateli niemieckich kierowanych pod adresem Polski.
Jeszcze jest cień szansy, że prawda historyczna, nacisk opinii publicznej oraz realia ekonomiczne spowodują, iż państwo niemieckie zrzeknie się w imieniu swych obywateli roszczeń majątkowych w Polsce. Niemożliwe? Przecież kilka lat temu nikt nie wierzył w Niemczech, że trzeba będzie naszym rodakom zapłacić za pracę przymusową... Coraz częściej jest przypominany fakt, że Polska nie otrzymała odszkodowań wojennych od Republiki Federalnej Niemiec, a jedynie - symboliczne - od DDR. A przecież straty, jakie poniosła Polska w wyniku zbrodniczej działalności Niemiec, wynoszą setki miliardów dolarów. Ustawienie stosunków polsko-niemieckich na płaszczyźnie prawdy, a nie "politycznej poprawności" spowoduje, że domagający się odszkodowań będą się zwracać pod właściwy adres - czyli do rządu niemieckiego, który na razie stara się odwrócić uwagę od przejętych po III Rzeszy zobowiązań, podpuszczając "wypędzonych" przeciwko Polsce. Polityka ustępstw wobec Niemiec już przyniosła fatalne skutki. Nadszedł zatem najwyższy czas na zmiany.
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
No comments:
Post a Comment