Dot.: MUZEUM HOLOKAUSTU W DALLAS, TEKSAS.
1. Konsulat Generalny w Los Angeles, Kalifornia, mgr Paulina Kapuścińska, Konsul Generalny,
2. Instytut Pamięci Narodowej, p. Janusz Kurtyka, prezes,
3. Kongres Polonii Amerykańskiej, p. Ludwik Wnękowicz, wiceprezes ds. polskich,
4. Kongres Polonii Amerykańskiej, p. Wallace Zieliński, sekretarz. W dniu 15 lutego 2008 w czasie turystycznej i biznesowej wizyty w Teksasie, a konkretnie w Dallas, odwiedziłem John F. Kennedy , The Six Floor Museum at Dealey Plaza. Naprzeciw lub obok muzeum JFK, budynku znanego w 1963 r. jako Texas School Book Depository, mieści się kilka innych muzeów, między innymi DALLAS HOLOCAUST MUSEUM, przy 211 N. Record Street, Suite 100, Dallas, TX 75202-3361. Nazwisko Executive Director: ELLIOTT DLIN, toll free tel. no: 888-620-9933, fax (214) 741-7510 , e-mail: edlin@dallasholocaustmuseum.org. To tyle informacji, wstąpiłem tam po prostu z ciekawości. Nie jest to duże muzeum, lokalizacja w piwnicznej (basement) części większego budynku . W pierwszych dwóch pomieszczeniach dość profesjonalnie przedstawiono dokumenty, zdjęcia, obiektywne komentarze odnośnie do zagłady. Względnie dobrze ukazano źródła historyczne z konferencji uchodźców żydowskich z okupowanej Europy, która odbyła się 14 kwietnia 1943 na Bermudach i na której to konferencji organizacje żydowskie usłyszały od rządów alianckich: główny cel to wygranie wojny z Niemcami hitlerowskimi, proszę się nie wtrącać do metod prowadzenia wojny. Nawet potajemne z tego okresu inicjatywy Węgier, Rumunii i Bułgarii, by wywieźć Żydów z tamtych krajów autobusami, przez Turcję, na Bliski Wschód, zostały przez rząd brytyjski zablokowaneÉ Dość dobrze, w formie wycinków prasowych, jest pokazana odmowa rządów Kuby, USA i Kanady na emigrację Żydów z Niemiec przed wybuchem wojnyÉ Czyli informacje w dwóch pierwszych pomieszczeniach serwowane teksańskiemu odbiorcy są w miarę obiektywne i rzetelne.
Natomiast w trzecim pomieszczeniu wygląda to inaczej, jest to mała sala kinowa, gdzie odtwarzane są opowieści ocalałych z holokaustu Żydów, obywateli Teksasu, ale bez podawania nazwisk i wieku. Sądząc po fryzurach i ubiorze, materiał był kręcony w latach 90., wielu tych ludzi płakało w czasie wspomnień. Ale wielu innych, tak na oko, było około czterdziestu paru lat. Ale nie to jest najważniejsze. Jeden z takich panów, względnie młody obywatel Teksasu, opowiadający w sposób dość wesoły, że został cudem ocalony w Polsce od holokaustu (nie mówi przez kogo uratowany), no więc ten pan oświadcza, że w czasie wojny w Polsce, za wydanie jednego Żyda Niemcom, Polacy otrzymywali butelkę wódki i funt cukru i on, ten pan, to widział, i że wielu, wielu Polaków otrzymało od Niemców wiele butelek wódki i wiele funtów cukru ("many, many Poles have received from Germans many bottles of vodka and many pounds of sugar"). Byłem świadkiem tej filmowej relacji dokładnie w dniu 15 lutego 2008.
Dallas nie jest popularnym miejscem odwiedzanym przez Polaków, wolą oni inne atrakcyjne miejsca południa USA, tak że nie wiem, czy ktoś jeszcze z rodaków tę, co najmniej dziwną, relację wyłapał. Relacja dziwna choćby z tego tylko powodu, że Niemcy nigdy nie posługiwali się brytyjskim systemem wag, czyli funtami, a europejskim, czyli kilogramami. Normalna procedura jest taka, że Muzeum Holokaustu w Dallas, Teksas, powinno się zwrócić do uprawnionych polskich instytucji, takich jak prokuratura czy IPN, o przesłuchanie tego świadka, będącego zresztą w świetnej kondycji fizycznej. Chyba że chodzi o serwowanie pewnych opowieści Teksańczykom, a zwłaszcza teksańskiej młodzieży , które to opowieści nie mają z prawdą historyczną nic wspólnego. Żaden z teksańskich Żydów, przedstawianych jako ocaleni z holokaustu, ani się nie zająknął o pomocy Polaków w ich ratowaniu ani także o karze śmierci, obowiązującej w okupowanej Polsce za ratowanie Żydów, jak i o egzekucjach Polaków takiej pomocy udzielających, a to bardzo podważa wiarygodność tych świadków, jak i całej prezentacji.
Z poważaniem
mgr inż. Andrzej T. Chronowski, Mississauga, Ontario
Czy warto opublikować o pytanie?
Czy przyszedł czas sprawiedliwości i kary dla zdrajców, którzy służyli Moskwie, gdy NKWD wywoziło na Syberię i mordowało kwiat polskiego narodu?
Myśl ta wraca do mnie od czasu do czasu, a kilka tygodni temu rozmawiałem z grupą ludzi o byłym prezydencie Kwaśniewskim i generale Jaruzelskim. Powiedziałem, że w moich oczach i oczach milionów Polaków ci ludzie są zdrajcami polskiego narodu, dlatego że kiedy byli głowami PRL-u (Polskiej Republiki Ludowej), służyli Moskwie i byli "moskiewskimi nadzorcami niewoli narodu polskiego". Na tym spotkaniu nazwałem byłego prezydenta Kwaśniewskiego i generała Jaruzelskiego zbrodniarzami. Ale, gdy tylko wymówiłem te słowa, byłem zaskoczony "wybuchową" reakcją paru osób oburzonych moim powiedzeniem, które pytały mnie: "Jakie oni popełnili zbrodnie?".
Próbowałem im wytłumaczyć, że służba tych ludzi dla rosyjskiego komunizmu po katyńskim mordzie kwiatu polskiego narodu i po strasznej śmierci polskich kobiet, dzieci i starców na Syberii, gdzie przez mróz i głód zginęło setki tysięcy Polaków wywiezionych tam z Kresów Wschodnich, że to było straszną zbrodnią.
Do dnia dzisiejszego jestem absolutnie przekonany, że każdy normalny Polak uważa te gigantyczne masakry za niewybaczalną zbrodnię i nie wyobrażam sobie, jak to można wytłumaczyć inaczej. Ale, na tym spotkaniu ze znajomymi, normalna dalsza dyskusja na ten temat nie byłaby możliwa, dlatego też postanowiłem wytłumaczyć to pisemnie. Piszę to z nadzieją, że może inni czytelnicy "Gońca" zareaguję i napiszą coś na ten temat.
Jestem pewny, że Kwaśniewski i Jaruzelski dobrze i od dawna wiedzieli o tych komunistycznych zbrodniach, i to im nie przeszkadzało służyć Moskwie. Dzisiaj po wielu latach zdradzania polskiego narodu, ci zdrajcy mieszkają w demokratycznym państwie, Polska ich karmi i nikt ich do niczego nie zmusza. Ale oni dalej służą wrogom polskiego narodu, czego przykładem jest to, że Kwaśniewski ubliża narodowi polskiemu w niemieckiej prasie. A kiedykolwiek Putin, były pułkownik NKWD, kiwnie palcem, ci "Polacy" z czapkami w ręku pędzą do Moskwy, by się spowiadać i by dostać instrukcje.
Mam ciekawe pytanie, czy ci zdrajcy pędzą tam dlatego, że Putin, były wysoki oficer NKWD i ich woła? Czy też dlatego, że muszą tam gonić, bo Putin za dużo wie o nich i tym ich kontroluje? My przecież wiemy, że w Rosji i komunistycznej Polsce, NKWD i UB strachem kontrolowało masy ludzkie. Tam nie było żadnego grożenia, bo przecież wszyscy wiedzieli, że nagła śmierć nosi mundur NKWD albo UB.
Wszyscy dzisiaj wiemy, że do dzisiejszego dnia Putin nie przyznaje się do katyńskiej zbrodni i nie chce mówić o śmierci Polaków na Syberii. Nasza prawdziwa polska historia, nie ta pisana w Moskwie peerelowska, pokazuje nam, że od setek lat Rosja była śmiertelnym wrogiem polskiego narodu.
Nie jest rzeczą możliwą nie wiedzieć dzisiaj nic o ruskich i polskich komunistycznych zbrodniach, dlatego osoba polskiego pochodzenia, która dalej sympatyzuje ze zdrajcami narodu polskiego, musi też być za zdrajcę uważana.
Być może są jeszcze Polacy, którzy naprawdę nic nie wiedzą o tych zdrajcach. W ich obronie można powiedzieć to, że w czasie PRL-u wiadomości ze świata przed opublikowaniem w Polsce były "filtrowane" przez komunistów. Może większość obywateli i nawet członków PZPR ("partyjnych" było około 11 proc. albo 1,1 na 10 prawdziwych obywateli Polski) nie wiedziało o tych zbrodniach i nawet jest bardzo prawdopodobne, że do dzisiaj niektórzy myślą, że to jest "zachodnia propaganda". Dla tych biedaków już nie ma lekarstwa, bo ich umysły były poważnie uszkodzone w komunistycznej pralni mózgów.
Wracając do moich znajomych, mówili: "Ciebie tam nie było, a więc ty nie wiesz, co mówisz", co jest też możliwe... Dlatego po tym spotkaniu postanowiłem sprawdzić, co myśleli inni ludzie, i zadałem to pytanie dziesiątkom znajomych weteranów i cywilom w Kanadzie i w Polsce. Większość z nich zgadzała się z moim zdaniem, parę osób było niepewnych, ale nikt nie powiedział, że to nie jest prawdą. Uzbrojony w te informacje, postanowiłem pisemnie wytłumaczyć, dlaczego tak myślę i dlaczego ten temat wart jest dalszej dyskusji i głębszego zrozumienia.
Pragnę przypomnieć naszym rodakom, że ta nasza, strasznie wymęczona i bardzo kochana Polska tylko w XX stuleciu była parę razy rozdarta na kawałki i okupowana przez naszych wrogów. W XX stuleciu Rosja carska już zajmowała wschodnią część Polski, Niemcy zajmowali zachodnią, a Austriacy i Węgrzy zajmowali południowo-zachodnią część.
Dopiero w 1918 roku, po 150 latach niewoli, Polska uzyskała wolność dzięki temu, że nawet po tak długiej niewoli duch polski był silny, bo nie było zdrajców, i dzięki marszałkowi Piłsudskiemu i jego Legionom. Ale ta wolność trwała tylko 20 lat, do września 1939 r., do napaści Niemców z zachodu, a ruskich komunistów ze wschodu; i ponownie Polska została podzielona pomiędzy naszych starych wrogów. Warto wspomnieć, że Polska przetrwała pod niemiecką okupacją ten okres, bo Niemcy nie znaleźli "zdrajców" między nami.
Dopiero w 1944 r., gdy Ruscy wyparli Niemców i stworzyli nowy "protektorat" w Polsce, który był podobny do francuskiej Vichy. Tylko Ruscy byli mądrzejsi od Niemców i przywieźli ze sobą kompletny "polski" rząd. Ta nowa władza była trenowana w Moskwie i była Moskwie służącą bandą zdrajców. Z czasem nadzór nad Polakami zmieniał się, aż tę służbę wypełniali ludzie pokroju Kwaśniewskiego czy też Jaruzelskiego.
Ci dwaj mieli jeden główny obowiązek, a było to pilnowanie narodu polskiego, by nie pozbył się ruskich kajdan. Ci dwaj zdrajcy nie dopilnowali za dobrze, bo te krwawe i potem osłabione ruskie kajdany spadły w 1990 r.
Anglicy mówią, że: "Things are seldom what they seem", co znaczy: To, co widzimy, rzadko jest tym, co nam się wydaje. A w tej chwili, moi koledzy, byli żołnierze AK i cywile w Polsce i Kanadzie mówią mi, że coś dziwnego się dzieje w Polsce....
Wszyscy martwią się walką pomiędzy PiS i PO, dwoma głównymi polskimi partiami politycznymi, dlatego że gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta.
Mówią mi też, że nowa polska "arystokracja", ci co ukradli polski skarb narodowy, z ruskim poparciem, wzmacnia Putina "strefę wpływów" zachodnich, która w tej chwili zajmuje całą Polskę. A jeden z tych kolegów powiedział: "wygląda, że ten polski kocioł polityczny znowu zaczyna się gotować".
By osiągnąć ten cel, odepchnięci od żłobu przyjaciele Moskwy zmieniali scenę w polskim politycznym "teatrze". To jest nowy kamuflaż, poza którym scena jest zmieniana przez dzieci byłych sług Moskwy.
Według słownika polsko-angielskiego, słowo "zdrajca" znaczy: "ten, kto przechodzi na stronę nieprzyjaciela". Innymi słowy, to jest ten, kto zdradził swój naród i służy wrogowi. Prawie bez wyjątku, wszędzie na świecie karą za zdradę narodu jest śmierć.
By było to absolutnie zrozumiałe, podaję dwa krótkie opisy klasycznych przykładów zdrady narodowej popełnionej w czasie II wojny światowej.
Pierwszym z tych przykładów jest zdrada Francji przez marszałka Philippe Petaina, bohatera pierwszej wojny światowej. Petain stworzył państwo Vichy w południowo-wschodniej części Francji, która nie była pod niemiecką okupacją. Petain był przedstawicielem państwa od 20 sierpnia 1942 roku aż do alianckiej inwazji w 1944 r. Po inwazji, Niemcy zabrali Petaina do Niemiec, gdzie Alianci go znaleźli po kapitulacji Wermachtu. W lipcu 1945 został skazany na śmierć przez rozstrzelanie za zdradę narodu francuskiego, ale gen. de Gaulle zmienił to na dożywotnie więzienie.
Drugim klasycznym przykładem zdrajcy narodu był Vidkun Quisling, oficer norweskiej armii, który po najeździe Niemców na Norwegię, w tym samym okresie co Petain, "...przeszedł na stronę nieprzyjaciela". Quisling nazwał się ministrem prezydentem Norwegii w czasie niemieckiej okupacji. Ale po lądowaniu Aliantów we Francji, Niemcy uciekli z powrotem do Niemiec, a Quisling został szybko skazany na śmierć za "high treason", co znaczy "wysoką zdradę", i rozstrzelany. Do dzisiejszego dnia słowo "Quisling" jest używane jako synonim zdrajcy.
Z bolącym sercem musimy przyznać, że PRL miała tysiące Quislingów, którzy w pierwszym rzędzie są materialistami, a dopiero potem są komunistami. Dzisiaj, na podstawie tego co wiemy o tych 50 latach ruskiej niewoli, widzimy, że PRL była bardzo podobna do tych dwóch przykładów, francuskiego i norweskiego, gdzie zdrajcy pomagali Niemcom stworzyć służące im "protektoraty".
To jest tylko spekulacja, ale niektórzy ludzie myślą, że jest możliwe, że w tej chwili widzimy, jak pod naszym nosem zaczyna się budowa "fundamentów" dla nowego PRL. Tym razem ten plan jest bardziej skomplikowany i makiaweliczny, dlatego że teraz Polska może być użyta jako trojański koń.
To stało się możliwe tylko po wejściu Polski do Unii Europejskiej, bo wtedy Polska znalazła się strategicznie ulokowana wewnątrz Unii Europejskiej, i do NATO.
Jeśli ta spekulacja jest nawet trochę bliska rzeczywistości, to bez wątpienia ten plan został zrobiony za wiedzą naszych wschodnich sąsiadów.
Jak powiedziałem wcześniej, to jest tylko spekulacja, ale zimno mi się robi, tylko myśląc o potencjalnym niebezpieczeństwie dla Narodu Polskiego i nawet dla całego cywilizowanego świata. Bo gdyby taki albo podobny plan, co nie daj Boże, stał się rzeczywistością, to wtedy w końcu naszym zdrajcom udałoby się zamordować Polskę i ducha polskiego narodu...
Niektórzy czytelnicy mogą powiedzieć: obraz, który malujesz, jest tak straszny, że po prostu nie mamy wyjścia i natychmiast musimy robić co tylko możliwe, żeby ten plan, o którym mówisz, jeśli on istnieje, nigdy nie został zrealizowany. Ale mamy pytanie, czy masz albo widzisz jakieś możliwe rozwiązanie?
Moja odpowiedź jest bardzo prosta: NKWD dało nam doskonały przykład, i nie mówię o Katyniu. W 1940 r., mając 14 lat, na własne oczy widziałem, jak NKWD bardzo szybko, prosto i efektywnie wypróżniło połowę Brześcia nad Bugiem. Kolumny ruskich zisów, ciężarówek, setki mongolskich żołnierzy i może z tuzin NKWD-owskich oprychów o świcie otaczało jeden albo dwa kwartały. Mongołowie walili kolbami w drzwi i jacyś polscy komuniści, którzy byli z nimi, krzyczeli, że ludzie mają tylko pół godziny, by zapakować jedzenie i ubranie, ale tylko tyle, ile mogą unieść. Mongołowie popędzali naszych ludzi kolbami karabinów i ładowali ich na ciężarówki. Potem wieźli ich do pociągów towarowych, gdzie ich wpychali, aż wagony były pełne, i zamykali drzwi.
Parę tygodni po wywiezieniu tysięcy Polaków przybyły pociągi pełne białoruskich rodzin, z małymi torbami w rękach, które wprowadziły się do pustych, kompletnie wyposażonych domów. Dzisiaj Brześć jest białoruskim miastem, gdzie polska własność bezpowrotnie przepadła.
Ja proponuję zrobić to samo ze zdrajcami polskiego narodu i wysłać ich pociągami towarowymi na Wschód, niech wezmą ze sobą tylko ubranie i jedzenie i tylko to, co mogą sami unieść.
Bohdan Prażmowski
Toronto, 1 sierpnia 2008
GONIEC NR 31/2008
Wybraliśmy ich, by nam służyli, a oni...
Dawno minęły te czasy, gdy zadaniem państwa i urzędników państwowych była służba społeczeństwu i narodowi. Co prawda, teoretycznie nadal te zasady obowiązują, ale - no właśnie to, "ale"...
Dzisiaj obserwujemy tylko jedną i to podstawową zasadę, jaka obowiązuje wśród "polityków", którzy dorwali się do koryta - przejąć jak najwięcej i jak najwięcej garnąć ku sobie. Ich nie interesuje naród, społeczeństwo, Ojczyzna. My, wyborcy, jesteśmy szarą obojętną dla nich masą, którą tak naprawdę nie warto się przejmować, a jak już, to bałamucić, ogłupiać i robić wszystko, byśmy nie zauważali ichnich, prawdziwych działań, jedynie parawany, które ustawiają, by ukryć i zakamuflować prawdę o sobie i swoim kombinatorstwie.
Czy tak musi już być i czy tak będzie już zawsze?
Ano, sprawa jest lekko skomplikowana, ale zarazem bardzo prosta, przecież to my wybieramy - prawda? To my decydujemy, kto ma nas reprezentować w Sejmie, rządzie i instytucjach mających właśnie nam służyć. I to czy tak będzie, zawsze zależy tylko i wyłącznie od nas samych i oczywiście od naszego zaangażowania przynajmniej w czasie wyborów. Ale to zaangażowanie nie ma polegać tylko na pójściu do urn i oddaniu głosu. Głównie zaangażowanie to powinno polegać na robieniu wszystkiego, by wam żyło się godnie, a waszym rodzinom dostatnio. Aby to osiągnąć w czasach, gdy mamy takich, a nie innych polityków musimy zabrać się do działań czysto społecznych polegających na zmianie tego, co jest, a czego na pewno nie zmienią obecnie wybrani politycy, bo to dla nich niewygodne.
Co należy zmienić na samym początku?
No jak co - jeżeli prywatyzacja, to najlepsze rozwiązanie dla nas, dla Ojczyzny, musimy podejść do partii politycznych tak samo. Pomyślcie, każda prywatna firma, by zarobić, musi być solidna i z największą dokładnością zrealizować to, co ustaliła ze zleceniodawcą.
Przecież nie finansujemy z budżetu państwa wszystkich lub prawie wszystkich firm prywatnych na naszym rynku, to one muszą dbać o to, by utrzymać się na rynku, zarabiać się i rozwijać. Często ten rozwój następuje kosztem konkurencji danej firmy. Ale to dobre, bo aby wyprzeć konkurenta z rynku, firma musi być naprawdę dobra, solidna i kompetentna, a przy okazji konkurencyjna cenowo.
Tak samo powinno być z partiami politycznymi. Powinniśmy zaprzestać finansowania partii z budżetu i zacząć traktować je tak jak firmy prywatne na naszym rynku. Pisałem już o tym w "Wystarczy chcieć i wierzyć", zamieściłem tam także zarys ewentualnego rozwiązania tego tematu, napisałem tam tak:
"...Partie polityczne powinny być finansowane jedynie z własnych składek. I to jest możliwe do przeprowadzenia, a gdyby się udało to przeprowadzić, jakość polskiej polityki zmieniłaby się niesamowicie i poprawiła na lepsze. Partie, by zdobyć poparcie, musiałyby działać wśród ludzi i dla ludzi, robiąc dla społeczeństwa i Narodu to, co dzisiaj robią dla swoich ?sponsorów=.
Odważmy się więc, zróbmy ten malutki, a jakże wielki krok dla swojego lepszego jutra. Przygotujmy wniosek restrukturyzacji ustawy o partiach politycznych, o ich finansowaniu li tylko ze składek członkowskich, mało tego, zasugerujmy w tym wniosku, żeby ustalić górną granicę składki, ot chociażby na poziomie 100 złotych miesięcznie. Zbierzmy podpisy, a przypuszczam, że z tym nie będzie żadnego problemu, z łatwością zbierzemy ich z milion, i złóżmy go w Sejmie i czekajmy...".
I nie żartowałem, zamierzam to zrobić. Nie zrobię tego jednak sam, nie jestem prawnikiem, legislatorem, by przygotować odpowiednio projekt ustawy. Mogę jednak zorganizować środowisko do zebrania podpisów.
Potrzeba mi jednak waszej, społeczeństwa polskiego pomocy. Przecież zarówno tak jak i mnie, wam wszystkim także zależy na godnym życiu i zasobności swoich rodzin. Zacznijmy więc działać, przestańmy liczyć na tych, na których liczyć przecież nie możemy.
Do samych siebie mamy przecież najwięcej zaufania, sobie możemy wierzyć, więc...
To na początek, a co dalej? Sam osobiście mam wiele pomysłów na realizację różnych spraw, z którymi nie mogą sobie poradzić ci, którym zaufaliśmy, wybierając ich na swoich przedstawicieli po to, by służyli nam, społeczeństwu, w celu poprawy naszego życia i rozwoju Ojczyzny.
Na początek to, później może reforma służby zdrowia, szkolnictwa, samorządów...
Spróbujmy, zjednoczmy się dla naszego i naszych następców dobra i dla rozwoju Polski, naszej Ojczyzny.
Przemysław T. Kudliński
Poznań
admin@wsio.pl
Korespondencja między Janem Czekajewskim i kanadyjskim muzeum emigracji "Pier 21". Dotyczy: ubliżającącej Polsce i Polakom prezentacji w filmie "Ocean of Hope" (Ocean Nadziei).
July 27, 2008
Mr. Steven Schwinghamer Research Co-ordinator Pier 21 Museum Halifax, Canada.
Dear Mr Steven Schwinghamer Thank you for responding to my letter with promising news, that Museum Pier 21 will revise insulting to Christian Poles and Poland segment in Multimedia Presentation "Ocean of Hope" depicting "composite history" of an immigrant Jewish girl, who was tormented by her Christian saviors and apparently developed hate and fear of Poland. If Museum Pier 21 fails to do that you will damage its reputation as historical authority for convenience of some biased anti-Polish agenda. I have to repeat that my personal impressions from viewing this presentation could be biased by my own war experiences, but my much younger wife, born in America, who has never seen Poland before she met me, had similar to mine impression. We both left Museum with an impression, that this sly and insulting portraying of Christian Poles was not just accidental, but intentional. It is troubling that your Museum allowed this to happen in spite of Museum's vast knowledge of real history, to which you refer in your letter. Your explanation that Museum assumes that the visitors have prior knowledge of history of the World War II is not convincing. Young people who should learn about history of their emigrant grand parents are already from the third generation after the war. They know nothing or very little about War, Germans, Holocaust and especially Poland's role in this terrible war. To this generation you have obligation to be truthful and not biased. You should do it for your own good and conscience. In your letter to me you refer to authority of British historian and testimonies of immigrants from Poland available in your archives. This effort was completely unnecessary, as I have seen Holocaust with my own eyes ( I am 74 years old) and I have a close friend, now a Professor at Michigan Technological University, who lived through this period with "adopted" Jewish "cousin girl" saved by his mother. His story you can find on Internet at the address: http://www.admin.mtu.edu/urel/breaking/2001/pelc.html I may also suggest that when redoing this segment on emigrant child from Poland you could give credit to brave Catholic priests who provided false birth and baptism certificates to Jewish children to save their lives. In addition you could also offer a story of blond Polish, Catholic boy with blue eyes, who was torn from the arms of Polish peasants and send to Germany to supplement the Arian Master Race. More than 200,000 Polish children were captured in only one region of Zamosc and sent to Germany. After the war thousands of these Polish Catholic "arian" children could not find their own parents who were either lost or killed. Some may have come to Canada as orphans. After all, numerically, 50% of Poland WW II causalities were Catholics. They deserve some respect and attention too.
Sincerely yours,
Jan Czekajewski, Ph.D.
janczek@aol.com
PS Because my original letter to the Pier 21 Museum on this subject found wide interest in Polish, Canadian and US media, I take liberty of sending your letter and my reply to all interested parties.
***
Dr Jan Czekajewski
July 26, 2008
Dear Dr Czekajewski, I have reviewed your message regarding our multimedia presentation, "Oceans of Hope", and hope my response will address your concerns. "Oceans of Hope" is a presentation that uses sample narratives to sketch an impression of the scope of heritage related to Pier 21 as a National Historic Site of Canada. The episodes are interpretive, composite accounts, drawn from many sources, including personal memoirs and recollections. The resulting narratives in the film are evocative, even emotional. The story of a young Jewish girl from Poland, orphaned by the violence of the Nazis, is difficult to hear. It is a reminder of a time of organized and massive brutality, of the de-humanization of entire groups of people. Dealing with that era is hard for any of us who have empathy for the past - and many of us have personal connections with those who suffered through this period, and so can feel the deep hurt as it still extends into the present. The story that has provoked your concern is based on a large body of evidence which clearly indicates that both rescued children and their rescuers lived in a climate of fear and oppression. You correctly cite the threat of death against the many heroic people who chose to attempt to shelter Jews and others from persecution by the Nazis in your letter. Sir Martin Gilbert, in his recent popular history of the Holocaust, Never Again, wrote of the Jewish Hidden Children, "All of those in hiding had to make daily efforts to hide the fact that they were Jewish. One slip could mean betrayal, arrest and deportation." This was an abiding reality, and so the rescued person, especially if a hidden child, was often sternly instructed to do nothing to endanger themselves or their rescuers. This was not unkind or overly harsh. This was a reasonable precaution taken by the rescuers, people who extended the vital gift of life instead of death, while endangering themselves. The exhibit, "Life in the Shadows", of the United States Holocaust Memorial Museum, describes the environment as follows: "Theirs was a life in shadows, where a careless remark, a denunciation, or the murmurings of inquisitive neighbours could lead to discovery and death." Many personal memoirs from the war years reveal the conflicted nature of the act of rescuing a victim from the Nazis - of hiding a Jewish child, for example. Sofia Dochmacka Bain was a young Polish girl during the Second World War. Her account, a unique part of Pier 21's own story collection, includes a description of how her family risked their lives to help save a Jewish man in wartime Poland: "The Gestapo arrived to search for Jews. My sister was at home at this time and managed to place the rug over the cellar entrance, with the dog and her puppies. Here is a 12 year old girl, telling them, 'she hated the Jews, and if they were here, she would give them to the Gestapo.' They searched the house, but somehow avoided the dog area, and finally gave up and left. When my mother returned, my sister told her to leave with me. She was worried the Gestapo would come back for her. My mother left and hid out with me the night, watching for a van to arrive at the house. None did, and we finally went home." Pier 21 is a museum of living history. We operate by gathering and sharing the stories of our immigrants. We feel a responsibility to gather all kinds of stories - not just those that celebrate success in Canada, but also those that look honestly at every manner of difficulty faced by immigrants, from discrimination in Canada to the horrors of the Holocaust in Europe, from famine and poverty abroad to the barriers of language and culture when they finally arrive. To do anything less would be a profound disservice to the immigrants whose heritage we are privileged to share. It would be dishonest to our histories. As a museum, we offer our visitors a tour and an introduction to the film, "Oceans of Hope", both of which give specific context for the content of the film. We know our audience will have access to that information, and in particular that they will understand the effect of the German and Russian occupations during and after the Second World War. We also discuss the history of Jewish war orphans directly in the museum, where a large photo of some of the orphans is featured at the very entrance of the display. It is a panel that provokes discussion of the broad topic, including Canada's own anti-Semitic practices in the years before the war. Our guides deal with this challenging subject, the content of the segment of the film which has provoked your concern, as a regular and detailed part of their tour. If one proceeds from the museum to the Research Centre, our archival holdings include stories and interviews, such as that of Bains quoted above, that expand on the lived experience of those in occupied countries, including rescuing families, Holocaust survivors, and more. All of these resources foster in our visitors an accurate historical understanding of that segment of the film in the context of Nazi German occupation, and not as crimes perpetrated by an independent Poland. Beyond these specific educational aspects of the museum, which prepare our audience to view the experience of a Jewish war orphan from Poland in context, we do feel confident that the background knowledge of our visitors on the war is sufficient that they will understand the episode to be derived from the immense suffering of Jewish victims under the Nazi-perpetrated Holocaust, and that they would not associate it first with Polish agency or responsibility. This distinction is underscored by one historical item shown in "Oceans of Hope" during the segments on the Second World War: a newspaper headline that clearly indicates that Poland had been invaded and occupied - and therefore had fallen under Nazi authority. We are always grateful for feedback and will take suggestions into consideration. I am pleased to say that as a result of consultation with members of the Research and Education Advisory Committee of our Board of Directors pursuant to your comments, we are looking into adding a more detailed introduction to the presentation that would provide even more supporting information. We do hope that you and your wife will be able to visit us again so that you can experience this addition to the film together with the museum tour and the related archival holdings.
My thanks for your letter,
Steven Schwinghamer
Research Co-ordinator, Pier 21
GONIEC NR 30/2008
***
16 lipca 2008 roku odbyło się cykliczne zebranie Kongresu Polonii Amerykańskiej oddziału waszyngtońskiego. Pomimo moich usilnych prób nie udało mi się przeforsować projektu uchwały na temat umieszczenia amerykańskiej tarczy antyrakietowej w Polsce oraz doprowadzić do przeciwdziałania uchwale Komisji Spraw Zagranicznych Izby Reprezentantów Kongresu USA w sprawie odszkodowań za mienie zagrabione przez władze komunistyczne i III Rzeszy.
Ze względu na wagę sprawy pragnę opisać w skrócie przebieg zebrania. Prowadziła je pani Susan Lotarska, która jest prezydentem waszyngtońskiego oddziału KPA. Na początku zebrania wspomniała wstępnie o problemie tarczy antyrakietowej oraz odszkodowań za mienie. Przez następne 90 minut rozpatrywano mało istotne sprawy, takie jak np. organizacja obiadu na Dzień Dziękczynienia, ogólne cele działalności Kongresu sformułowane na piśmie, ale bez konkretów, organizacja koncertu muzycznego itp. Dopiero pod sam koniec zebrania, gdy większość osób była już zmęczona, miałem możliwość zabrania głosu na temat tarczy oraz problemu odszkodowań.
Pan Tadeusz Mirecki - wiceprezydent oddziału, zrelacjonował działalność biura chicagowskiego w sprawie rezolucji na temat tarczy. Sprowadzała się ona do tego, że zarząd główny KPA nie potrafił przez 3 tygodnie podjąć żadnej konkretnej decyzji w tej sprawie. W związku z tym zasugerowałem, by nasz oddział zaproponował jakiś tekst rezolucji, ale pani Susan Lotarska stwierdziła, że nie ma spisanego tekstu rezolucji, gdyż nie wiadomo, co należy uchwalić. Zgłosiłem więc ustnie projekt takiej rezolucji, ale pani Lotarska nie chciała jej spisać i zarządziła przerwanie dyskusji na ten temat. Dodatkowo zwróciłem też uwagę, że warszawskie MSZ ma zamiar zorganizować polskie lobby w Waszyngtonie i kontaktuje się z organizacją młodej Polonii waszyngtońskiej, niedawno powołanej, równocześnie omijając Kongres Polonii Amerykańskiej w metropolii waszyngtońskiej. Moja uwaga została całkowicie zignorowana przez panią Lotarską.
Jest to pożałowania godne zachowanie, że pani prezydent Lotarska lekceważy sobie tak istotne kwestie stosunków polsko-amerykańskich, szczególnie że szefuje ona oddziałowi waszyngtońskiemu, a nie prowincjonalnemu miasteczku.
Ze względu na ignorancję problemu umieszczenia amerykańskiej tarczy antyrakietowej w Polsce przez Kongres Polonii Amerykańskiej, zmuszony jestem do działania na własną rękę. Apeluję więc do indywidualnych członków KPA oraz osób niezrzeszonych o poparcie mojej inicjatywy w tej sprawie.
Umieszczenie amerykańskiej tarczy antyrakietowej leży w żywotnym interesie Polski.
Poniżej wymienię niektóre korzyści z budowy amerykańskiej bazy wojskowej w Polsce:
- podnosi ona rangę Polski w oczach administracji amerykańskiej. Jest to szczególnie istotne ze względu na nagonkę propagandową w amerykańskich monopolitycznych mediach w Waszyngtonie. Wymusza ona pozytywne artykuły na temat Polski ze względu na obecność tam amerykańskich żołnierzy;
- znacząco podnosi ona rangę Polski wśród innych państw członków Unii Europejskiej;
- perspektywicznie pozwala ona na dostęp do najnowocześniejszej technologii informatycznej;
- przeciwdziała ona niemieckim roszczeniom terytorialnym wobec Polski, gdyż ma ona być umieszczona w okolicach Słupska, który należał do Niemiec przed II wojną światową;
- stanowi wspaniały straszak dla rosyjskiego potencjału militarnego;
- likwiduje militarno-polityczną dominację Rosji w Polsce.
Ze względu na to, że rząd premiera Donalda Tuska prowadzi wybitnie proniemiecką i prorosyjską politykę poprzez stawianie wygórowanych żądań militarnych od strony amerykańskiej, uważam, że Polonia amerykańska również powinna publicznie poprzeć inicjatywę umieszczenia tarczy w Polsce. Polska posiada bardzo słabą pozycję lobbystyczną w Waszyngtonie ze względu na słabe wpływy KPA w Waszyngtonie. Nie sądzę, by premier Tusk o tym nie wiedział i dlatego wszelkie żądania modernizacji polskiej armii albo przekazanie uzbrojenia dla Polski w celu obrony bazy amerykańskiej przez polską armię są nierealistyczne w obecnych warunkach polityczno-lobbystycznych w Waszyngtonie. Propozycja czasowego stacjonowania baterii rakiet "Patriot", które w przyszłości mogą być przekazane Polsce, jest jedyną realną ofertą ze strony amerykańskiej. Wszelkie inne propozycje zostałyby odrzucone przez Kongres Stanów Zjednoczonych.
Kongres ten jest w większości opanowany przez antypolskie grupy lobbystyczne. Dlatego też konsekwencją odrzucenia oferty umieszczenia tarczy rakietowej w Polsce przez rząd premiera Tuska jest uchwała Komisji Spraw Zagranicznych Kongresu USA wzywająca Polskę do wypłaty odszkodowań w wysokości co najmniej 100 mld dolarów, co jest ogromną kwotą dla polskiego budżetu. Umieszczenie tarczy w Polsce byłoby kartą przetargową w negocjacjach pomiędzy Polską a Stanami Zjednoczonymi w sprawie odszkodowań, ponieważ notowania Polski wzrosłyby znacząco w Waszyngtonie.
Pan premier Donald Tusk wyraźnie chce się podlizać pani kanclerz Niemiec Angeli Merkel, stawiając nierealistyczne militarne żądania wobec strony amerykańskiej. Pani kanclerz nie życzy sobie żadnych amerykańskich instalacji wojskowych w Polsce, a w szczególności na byłych niemieckich terenach sprzed drugiej wojny światowej. W długofalowych planach kanclerz Niemiec jest gospodarcze, a następnie polityczne uzależnienie Polski od Niemiec. Tarcza rakietowa w sposób znaczący utrudnia te długofalowe plany.
Szkoda, że pani Susan Lotarska - prezydent waszyngtońskiego oddziału Kongresu Polonii Amerykańskiej, działa na szkodę Polski i Stanów Zjednoczonych, a równocześnie popiera proniemieckiego premiera Polski Donalda Tuska.
W związku z wyżej wymienionymi powodami zwracam się do władz Polski o osiągnięcie szybkiego porozumienia się w sprawie instalacji tarczy w Polsce, gdyż w przeciwnym przypadku zostanie ona umieszczona na Litwie, co nie jest, jak sugerował minister obrony narodowej Bogdan Klich - myślący w rosyjskim stylu, blefem amerykańskiej dyplomacji.
Uprzejmie proszę Polonię amerykańską o poparcie mojej inicjatywy.
Jacek Marczyński
Vienna, Wirginia, USA
"M" - JAK MORDERCA, czyli Bestie z żądzy zysku
Motto:
"Naród, który morduje własne dzieci, jest narodem bez przyszłości."
"Prawo państwowe nie obowiązuje nas w sumieniu."
Jan Paweł II
"Jeżeli nie ma Boga, to wszystko jest dozwolone."
Fiodor Dostojewski
W dniu 1 lipca br. dr Henry Morgentaler został nominowany do najwyższego cywilnego odznaczenia - ORDER OF CANADA - przyznawanego w Kanadzie za wybitne osiągnięcia dla narodu.
Myślę, że uhonorowanie tego człowieka, właśnie tym odznaczeniem, jest nie tyle nieporozumieniem, co właśnie swoistym signum temporis. Znakiem dewaluacji wartości cywilizacyjnych, jakie wypracowała dominująca jeszcze do niedawna cywilizacja łacińska (czyt. chrześcijańska). Podobnie, zresztą, rzecz się ma z przyznawaniem Literackiej Nagrody Nobla, gdzie od pewnego czasu nominowani do tej nagrody są pisarze często mniej niż przeciętni, o których prawie nikt nigdy nie słyszał, że nie wspomnę już o braku nawet pobieżnej znajomości któregokolwiek z ich "dzieł".
Sądzę, że komuś, widocznie, musi bardzo zależeć na niszczeniu wartości wypracowywanych od ponad dwóch tysięcy lat.
Tzw. aborcja, czyli zabijanie nienarodzonych, to skutek postanowień Klubu Rzymskiego w sprawie regulacji narodzin; np. Polska ma mieć nie więcej niż 15-17 mln ludzi. Choć przy odpowiednim wykorzystaniu zasobów naturalnych mogłaby już dziś posiadać populację co najmniej trzykrotnie większą.
A na jaką, w takim razie, populację stać by było Kanadę, kraj posiadający dziś zaledwie ok. 30 mln? Wbrew pozorom wraz ze zwiększaniem się populacji danego kraju (państwa) wzrasta jakość życia, bo zwiększa się liczba miejsc pracy, oczywiście, przy racjonalnym zarządzaniu gospodarką. Niestety, wielu z nas dało sobie wmówić, że powinno być wręcz odwrotnie.
Żyjemy w świecie, gdzie wzorem ustroju politycznego (oczywiście dla wszystkich bez wyjątku) jest demokracja, pojęcie-wytrych, którym szermuje się na lewo i prawo, a to po prostu znaczy "władza ludu". Dzisiejsza "demokracja" ma tyle wspólnego z ludem, co "Patriot Act" z patriotyzmem, a koń z koniakiem itp. To jest najczystszej wody faszyzm korporacyjny.
W szybkim tempie niszczone są stare struktury społeczne - państwa, do niedawna jeszcze "zbiorowiska ojczyzn", mają być najpierw zintegrowane, zamienione na regiony, by w ostateczności zniknąć na rzecz jakiejś jednej Wielkiej Wspólnoty (nie) Ludzkiej. Patriotyzm, jak się nam wbija do głów - to nacjonalizm, przeżytek rodem z ciemnogrodu, objaw oszołomstwa, czyli coś bardzo, bardzo be!
***
Dr Morgentaler urodził się w Polsce w 1923 r. Studiował medycynę w Niemczech. Do Kanady przybył w 1950 r. (Montreal), gdzie też rozpoczął praktykę lekarską jako lekarz rodzinny. Od 1969 r. zajmuje się nielegalnym dokonywaniem zabiegów przerywania ciąży, przestając jednocześnie być lekarzem rodzinnym.
W tym czasie aborcja była dozwolona jedynie po wyrażeniu zgody przez Komisję ds. Aborcji, a zabiegi były praktykowane tylko w szpitalu i tylko w przypadku jeśli ciąża mogłaby stać się bezpośrednim zagrożeniem życia kobiety.
Od roku 1970, kiedy zostaje aresztowany w Montrealu za przeprowadzanie nielegalnych aborcji, od tego czasu datuje się nieprzerwane pasmo jego "walki" o zalegalizowanie tego procederu. W 1973 r. ten nieustraszony "bojownik" o prawo do zabijania nienarodzonych przyznaje się (bez bicia) do dokonania 5 tys. nielegalnych aborcji.
W sumie odsiedział "aż" 10 miesięcy. W 1983 r. ponownie wniesiono przeciw niemu oskarżenie o nielegalne dokonywanie aborcji. I znowu mu się "upiekło". I tak aż do roku 1988, kiedy to aborcja, czyli zabijanie nienarodzonych, została oficjalnie zalegalizowana w Kanadzie.
W latach 1968-1999, na długo przed otrzymaniem Order of Canada, dr M. pełni funkcję prezesa Humanist Association of Canada. Bierze m.in. udział w dyskusjach z chrześcijańskimi teologami na temat istnienia Boga.
W czerwcu 2005 r. zostaje uhonorowany tytułem Doctor of Laws na University of Western Ontario. Oponowały przeciw temu organizacje antyaborcyjne. A w dwa miesiące później, 5 sierpnia, otrzymuje Couchiching Award for Public Policy Leadership za działalność na rzecz "praw kobiet" i "zdrowej reprodukcji" (!).
Wreszcie, jak na ironię, uhonorowany zostaje najwyższym odznaczeniem cywilnym Kanady - Order of Canada... Jak na ironię? Tak! Bo to jest po prostu kpina z nas wszystkich hołdujących wartościom chrześcijańskim (i nie tylko z nas).
***
Dr Morgentaler jest nadal "lekarzem" posiadającym sześć klinik w pięciu prowincjach Kanady. "Służy pomocą" kobietom mającym przecież swoje prawa.
A teraz kilka haseł reklamowych tychże klinik, które nazwane są "bezpiecznymi i przychodzącymi z pomocą (z litości) klinikami opieki aborcyjnej dla kanadyjskich kobiet". Obok zdjęcia uradowanego, starszego pana, dr. Morgentalera, czytamy: "Każda Matka świadomą Matką, każde dziecko chcianym dzieckiem". Hm! I dalej: "Klinika dr. Morgentalera jest wiodącym ośrodkiem wykonującym aborcję z należytą opieką z ponad 35-letnim doświadczeniem". A oto kolejne hasło: "W klinice dr. Morgentalera, twoje zdrowie, dobre samopoczucie oraz bezpieczeństwo są przede wszystkim naszym najwyższym celem". Czy takie "coś", że "opieka (sic!) aborcyjna sprawowana jest w miłym, przyjaznym otoczeniu. Oraz wszystko inne pod względem medycznym jest na najwyższym poziomie".
Wspaniale! Wręcz cudownie! Niedoszła Matko, jesteś w dobrych rękach! Powie ktoś, że to tylko przesłodzone reklamowe eufemizmy, albo sofizmaty - tylko że przesłodzone... krwią niewinnych.
Na stronie internetowej dr. Morgentalera widnieją też, jakże budujące, sentencje. Oto jedna z nich: "Mam wizję, marzenie, by wszyscy ludzie byli traktowani humanitarnie, z troską", podpisano: "Henry Morgentaler - 31 stycznia 1988 r.". By "wszyscy ludzie byli traktowani humanitarnie"... Oprócz tych poczętych już dzieci, uważanych przez "lekarzy" aborcjonistów za "tissue" - tkankę, za "coś", co dopiero w dalszym stadium rozwoju może przekształcić się w człowieka... Tak ogólnie uważano do lat siedemdziesiątych, kiedy nie nastąpił rozwój cytologii oraz technik medycznych, takich jak: tomografia, ultrasonoskopia, ultradźwiękowy obraz w ruchu. "To uświadomiło nam, że człowiek to nie tylko =coś? bliżej nieokreślonego w łonie matki" - mówi dr Bernard N. Nathanson w filmie "NIEMY KRZYK".
Dr Nathanson był aborcjonistą, który uświadomił sobie dużo wcześniej, że jest "tylko" mordercą nienarodzonych, w przeciwieństwie do dr. Morgentalera i jemu podobnych wciąż uprawiających swój proceder. Jest wielu lekarzy, którzy zaprzestali uśmiercania nienarodzonych. Takim m.in. jest serbski ginekolog dr Stojan Adasevic, przyznający się do zabicia 62 tysięcy dzieci poczętych. Dziś jest obrońcą życia nienarodzonych. Zarówno on, jak i dr Nathanson twierdzą, że trwa zmowa milczenia nt. "największej wojny w dziejach ludzkości" - wojny z dziećmi poczętymi.
"Od 1945 r. zamordowano na świecie miliard (!) dzieci nienarodzonych. W latach 90. XX w. liczba ofiar dochodziła do 60 milionów rocznie - tyle co cała II wojna światowa" - czytamy w "Myśli Polskiej" z 7 lipca 2002 r. w artykule Andrzeja Solaka "Czy strzelać do bestii?".
***
W USA i Kanadzie aborcja dopuszczalna jest praktycznie przez cały okres trwania ciąży (!).
Od roku 1991 w Stanach Zjednoczonych działa Stowarzyszenie "Księża za Życiem" (Priests for Life), które to stowarzyszenie wysunęło projekt ustawy pod nazwą "Świadomość bólu nienarodzonego dziecka" ("Unborn Child Pain Awarness Act"). Po zatwierdzeniu tej ustawy przez Kongres Stanów Zjednoczonych, "kobieta decydująca się na przerwanie ciąży po 20. tygodniu jej trwania, będzie informowana o zdolności jej nienarodzonego jeszcze dziecka do odczuwania bólu". Niewiele to w sumie zmienia, ale jednak...
W tych samych Stanach Zjednoczonych istnieje ustawa nakazująca stosowanie "Humanitarnych zasad uboju zwierząt" ("Humane Methods of Slaughter Act"), a w Australii Krajowa Rada ds. Zdrowia i Badań wymaga z kolei stosowania środków przeciwbólowych w przypadku płodów zwierzęcych (!).
Natomiast Brytyjska Rada ds. Badań Medycznych stwierdziła w sierpniu 2001 r., że percepcja bólu płodu może się zacząć już w 20. tygodniu ciąży, a inne studia umieszczały tę granicę już w 10. tygodniu żywotności płodu w łonie matki.
"18 tysięcy tyw. aborcji w 21. tygodniu ciąży i później dokonuje się rocznie w Stanach Zjednoczonych. ...Wielu zwolenników aborcji będzie oczywiście w dalszym ciągu zaprzeczać faktom" - konkluduje ksiądz Frank Pavone, dyrektor amerykańskiej sekcji "Priest for Life" (za "Naszym Dziennikiem" z dn. 24-26 grudnia 2005 r.).
Z powodu ogólnego braku skutecznych ustaw antyaborcyjnych, nie tylko tu, na kontynencie północnoamerykańskim, ale i na świecie, poza chlubnymi wyjątkami, powstał w USA i Kanadzie zbrojny ruch antyaborcyjny pod nazwą "ARMIA BOGA". Członkowie tego ruchu dokonują zamachów na aborcjonistów ("babykillers") i na ich kliniki. Nb. na dr. Morgentalera też były ataki. Nieskuteczne, jak ten, kiedy to w 1983 r. pewien człowiek zaatakował go czynnie koło jego własnej kliniki, używając do tego celu ogrodniczego sekatora (!). I tylko dzięki Judy Rebick (kanadyjskiej dziennikarce i politycznej, lewicowej aktywistce, NDP-ówie z trockistowskim rodowodem) doktor M. nie został co najmniej pokiereszowany. Z kolei w 1992 r. w jego torontońskiej klinice przy Harbord St. podłożono bombę, także i tym razem nie odniósł on żadnych obrażeń fizycznych.
W roku 2000, po ataku na innego aborcjonistę, dr. Garsona Romalisa, zauważono, że niektórzy "lekarze" parający się tym samym procederem co i dr M. zaprzestali swojej rzeźniczej działalności na nienarodzonych, nie tylko w Ontario, ale także w Nowym Brunszwiku i w Nowej Fundlandii. "Przez lata żyjemy w cieniu tych lekarzy, którzy zostali zabici" - powiedział dr Morgentaler po tym ataku na dr. Romalisa. A co w takim razie z nami, którzy musimy żyć w cieniu zbrodni dokonywanych wciąż na nienarodzonych? Pytam więc pana, panie doktorze Morgentaler, skoro twierdzi pan, że ataki na was, aborcjonistów, "są wynikiem frustracji, wściekłości i moralnego bankructwa ruchów antyaborcyjnych", dlaczego więc jednocześnie zapomina pan wspomnieć, że ruch ten jest wynikiem braku mechanizmów prawnych, skutecznie broniących prawa do życia dzieci poczętych?! Vide pański przypadek, kiedy za nielegalne (wcześniej) "usuwanie ciąży" ukarano pana tak śmiesznie niskim wyrokiem, jakby tu wcale nie chodziło o ludzkie życie (!). A wyrok ten w żaden sposób nie wpłynął na zaprzestanie przez pana zabijania nienarodzonych.
Powróćmy jeszcze do tego najbardziej radykalnego i zarazem kontrowersyjnego odłamu ruchu antyaborcyjnego. Jego członkowie mówią wręcz: "Jesteśmy żołnierzami Armii Boga! ...Ruchu Oporu bez Przywódcy"."Działają nawet w pełnej izolacji od siebie. Nie otrzymują rozkazów z żadnego ośrodka decyzyjnego, operacje uderzeniowe przeprowadzają na własną rękę. Łączy ich ideologia i walka. ...w akcjach uczestniczą zarówno katolicy, jak i protestanci. ...swoisty zbrojny ekumenizm."
Takich "lekarzy" i ich pomagierów po prostu się odstrzeliwuje jak wroga na wojnie. Bo i jest to wojna w obronie tych, którzy w żaden sposób nie mogą się bronić. "Zabijanie morderców to =moralny imperatyw? żołnierzy Armii Boga, którzy na swoich stronach internetowych publikują szokujące obrazy."
"Jeżeli moralnie dopuszczalna jest obrona dziecka, choćby noworodka, przed napadem, stosownymi do okoliczności metodami, to czemu prawa tego odmawiać dziecku nienarodzonemu?" - pyta publicysta "Myśli Polskiej" Andrzej Solak.
W 1980 r. w USA zarejestrowanych było 2578 "lekarzy"- dzieciobójców, to w 1992 roku liczba ta zmniejszyła się do 2380 (spadek o ok. 15 proc. w skali całego kraju; na terenach wiejskich nawet 55 proc.). ..."Jedno tylko zabójstwo mordercy nienarodzonych (=babykillera?) spowodowało odpływ =kadr? z co czwartej kliniki aborcyjnej w USA." ..."W 1988 r. ponad 84 proc. amerykańskich hrabstw było już wolne od działalności dzieciobójców."
Dla (chyba) każdego katolika i chrześcijanina zabijanie nienarodzonych to sprawa bardzo bolesna. "Natomiast egzekucje wykonywane na zabójcach nienarodzonych, z pewnością są także czymś bolesnym." Ale, czy pozostaje nam tylko i wyłącznie modlitwa za zabójców dzieci poczętych? Co prawda wiara czyni cuda, ale... wiara bez dobrych uczynków staje się wiarą martwą! Zawsze jednak pozostaje jakieś "ale". I tym "ale" jest zjawisko, jakim jest "Armia Boga". Bezsprzecznie bardzo kontrowersyjne i dlatego nie może być na nie jednoznacznej odpowiedzi - jak sądzę.
Powinno się zaprzestać tzw. wychowania seksualnego dzieci w zbyt wczesnym wieku i w takiej formie, jak to ma miejsce dziś, najczęściej w formie bezdusznego wykładu, jakby chodziło o instrukcję działania pompy ssąco-tłoczącej, a nie o bardzo intymne relacje zachodzące między mężczyzną a niewiastą.
Wszelkimi siłami powinniśmy dążyć, przede wszystkim, do ogólnej poprawy stanu moralności, bo dziś mało już kogo tak naprawdę dziwią 13-14-letnie dzieci zabawiające się seksem, a potem te dzieci mają dzieci... niechciane. Seks bez miłości zionie pustką, nudą i owocuje nieoczekiwanymi dziećmi, które się przed ich urodzeniem najczęściej szlachtuje! Och, pardon - aborcjonuje.
Zabójstwo drugiego człowieka nie z chęci zysku jest zawsze aktem rozpaczy. Czym w takim razie podyktowana jest zgoda matki i jej seksualnego partnera na zabicie płodu? Czy tylko brakiem świadomości popełnianego czynu? A może zwykłym wygodnictwem (bo mieszkanie za ciasne), egoizmem (bo kariera, bo nowy samochód). Z "tkanki płodowej" produkuje się też szczepionki: POLIOVAX - przeciw chorobie Heinego-Medina, MMR II - przeciw odrze, śwince i różyczce, MERUVAX II - przeciw różyczce i... wściekliźnie.
Są takie kobiety, które zabijają swe poczęte dzieci dla tych właśnie celów. Zabijają za pieniądze! Zarówno "lekarze", jak i matki parające się tym procederem to bestie z żądzy zysku! Dlatego żołnierze Armii Boga nie mają skrupułów, tłumacząc swoje zamachy na "babykillers" i kliniki aborcyjne uznaniem Kościoła prawa do samoobrony, uznaniem przez tenże Kościół pojęcia wojny sprawiedliwej. Niemniej, nadal otwarte pozostaje pytanie: czy moralne jest zabijanie takich bestii?
Mieć! A nie być! Posiadać i tylko posiadać, jak najwięcej, za wszelką cenę! Ale nie dzieci, a jeśli, to już najwyżej jedno! Tacy jesteśmy! Niby to zapominamy (chyba tylko z braku wyobraźni), że dzieci to najlepsza "inwestycja" na starość, ale kochające dzieci, które najpierw muszą być bezwarunkowo kochane, a wtedy i myśl o starości niestraszna, i... o śmierci.
Modlić się! Trzeba się gorąco modlić o rozum, o łaskę światła, dla nas współczesnych... I działać dla naszego wspólnego DOBRA, każdy we własnym zakresie... jak umie! Choćby tylko wysyłając listy do swoich przedstawicieli w parlamencie, do Biura Premiera, Gubernatora Kanady - listy protestacyjne przeciw przyznaniu temu człowiekowi najwyższego kanadyjskiego odznaczenia.
***
Aborcja to przede wszystkim rozrywanie na strzępy ludzkiego płodu. Rozkawalanie go i miażdżenie, szczególnie jego małej główki, sprawiającej zawsze najwięcej kłopotu z wyciągnięciem jej z łona. Więc się ją miażdży, jakby to było tylko rozłupywanie skorupy orzecha, po wcześniejszym wyssaniu z niej mózgu. Aborcja albo tzw. skrobanka to wyrywanie zalążka człowieka z łona matki, niczym jakiegoś obcego ciała... Na żywo! Bez znieczulenia!
Szokujące są te obrazy oraz opisy zabiegu aborcyjnego, o którym opowiada nam dr Bernard N. Nathanson w filmie "Niemy krzyk". To wprost porażające, jak może być traktowana maleńka, bezbronna istota ludzka!
Wspomniany już wcześniej serbski ginekolog - dr Stojan Adasevic, opowiada o swoim śnie, w wywiadzie udzielonym "NASZEMU DZIENNIKOWI" z dn. 22-23 maja 2004 r. "Dzieci bawiące się na łące pełnej kwiatów nagle zaczęły na mój widok uciekać. Któreś z nich krzyknęło: =Ratunku! Morderca!?. Pewien człowiek który się temu przyglądał, powiedział, że są to dzieci, które zabiłem podczas tzw. aborcji". Po tym, co śnił, postanowił zaprzestać dokonywania tych zabiegów. Ale... zgodził się "dokonać zabiegu" jeszcze raz, ostatni już raz... I wtedy po wyciągnięciu z łona fragmentu tego co nazywano "tkanką płodową" i kiedy to "coś" spadło przez przypadek na gazę z rozlaną kroplą jodyny, dr Stojan Adasevic zauważył, że tym "czymś" była mała, ruszająca się rączka, a później nóżka, a kolejna część (tej "tkanki płodowej") okazała się bijącym ludzkim serduszkiem... I wtedy przyszło przebudzenie, "O Boże, co ja zrobiłem?! Przecież ja jestem mordercą" - powiedział dr. Adasevic i pomyślał, że tylko "ratując bezbronne życie, przynajmniej w części odpokutuje swoją winę...".
A do Polaków zwrócił się z takim przesłaniem: "Parlamentarzystom i odpowiedzialnym za stanowienie prawa w Polsce powiem jedno: wasz kraj jest krajem katolickim, a Jezus Chrystus żyje. A zatem nie próbujcie legalizować tzw. aborcji, bo w ten sposób pchacie wasz kraj w otchłań zła i śmierci. Pamiętajcie: =Jeszcze Polska nie zginęła...?, ale jeśli zalegalizujecie tzw. aborcję, Polska zginie".
I nie tylko Polska, ale każdy naród, który zabija swoich nie tylko nienarodzonych, ale kalekich i starców, legalizując eutanazję - musi zginąć wcześniej czy później.
Nadal uprawia się na świecie cichaczem eksperymenty medyczne wg dokumentacji pozostawionej przez doktora Mengele. Jedną z metod uśmiercania ludzkiego płodu jest precyzyjne wprowadzenie igły w jego serce i wstrzyknięcie śmiercionośnej substancji. Tak samo "humanitarnie" zabito 14 sierpnia 1941 r. zastrzykiem z fenolu (dziś już świętego) ojca Maksymiliana Marię Kolbe, który poszedł na dobrowolną śmierć głodową w zamian za drugiego więźnia, Franciszka Gajowniczka...
Wspominając o męczeńskiej śmierci tego świętego, cytuje się zazwyczaj fragment Ewangelii wg św. Jana (15,13) "Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich". Święty o. Maksymilian oddał życie z miłości do drugiego człowieka, nieznanego Mu człowieka...
Jeszcze raz chciałbym zwrócić się bezpośrednio do doktora Morgentalera - Pan też tam był. Wywieziony przez nazistów (Niemców-hitlerowców) z łódzkiego getta w 1944 r. do obozu zagłady w Auschwitz-Birkenau, dokładnie tam, gdzie zginął trzy lata wcześniej przed pańskim tam przybyciem św. ojciec Maksymilian Kolbe i gdzie eksperymentował na więźniach doktor Josef Mengele, zwany "Aniołem Śmierci", też "lekarz", jak pan, panie doktorze Morgentaler. On tam był tylko przez 5 miesięcy, a cały świat zna go jako "lekarza"-zabójcę. Paradoksalnie, ale kwalifikuje się pan do tej samej kategorii "lekarzy". Przeżywszy Holokaust, jest pan jednym ze sprawców kolejnej Zagłady!
Z pewnością składał pan przysięgę Hipokratesa - która kieruje się rzymską zasadą "NON NOCERE" (NIE SZKODZIĆ - przede wszystkim). A oto jej fragment: ..."Nikomu, nawet na żądanie nie dam śmiercionośnej trucizny, ani nikomu nie będę jej doradzał, podobnie też nie dam nigdy niewieście środka poronnego. W czystości i niewinności zachowam życie swoje i sztukę swoją...".
Pan uzasadnia dokonywanie tzw. aborcji chęcią naprawy świata, bo jakże inaczej nazwać zmniejszanie liczby narodzin dzieci tzw. niechcianych, które, wg pana, są najczęściej pozbawione rodzicielskiej miłości, co w konsekwencji może prowadzić do jak najgorszego ich traktowania (bicia, zaniedbywania itp.). Powołuje się pan na przykład Hitlera i Stalina, którzy byli bici przez ojców. I wreszcie na zakończenie swojej autoreklamy o posmaku niemal hagiograficznym, mówi nam pan, że Kanada, jako przodujący kraj pod względem jakości życia (jego najwyższego standardu) zawdzięcza to m.in. "szerokiemu dostępowi kobiet do bezpiecznej opieki aborcyjnej" (sic!). Demagogia z piekła rodem, demagogia w stylu tych, którzy najpierw zamknęli pana w łódzkim getcie, a później w koncentracyjnym, niemieckim - podkreślam, obozie zagłady Auschwitz-Birkenau.
Nie jest pan jednak samotny w tego rodzaju usprawiedliwianiu uprawiania swojego procederu. Oto inny "lekarz"-aborcjonista ze swoim kuriozalnym tłumaczeniem się. "W USA, dr John Biskind oskarżony o nieudzielenie pomocy kobiecie, która wykrwawiła mu się na śmierć po zabiegu zabijającym jej dziecko, bronił się w sądzie, że to nie on zabił, bo nie jego narzędzia chirurgiczne przebiły macicę, tylko połamane kości płodu. Czyli mamę zabiło zabite dziecko" ("The Wanderer" z 31 maja 2001 r.).
***
Przed kilku laty miałem okazję rozmawiać z panią pracującą wówczas z dr. Morgentalerem, nb. dyplomowaną pielęgniarką, asystującą mu przy zabiegach. Zapytałem ją w pewnym momencie, czy słyszy krzyk zabijanego dziecka (płodu), zwłaszcza tego, które jest już w stadium bardzo zaawansowanego rozwoju, czyli powyżej 21. tygodnia. "Krzyk? Jaki znowuż krzyk?! To tylko takie ciche popiskiwanie, jakby małej myszki" - wyznała szczerze. Zapytałem ją jeszcze, czy ma dzieci. "No wie pan, a po co mi jeszcze dzieci, to tylko same kłopoty. Mamy z mężem dwa psy. To nam w zupełności wystarczy" (sic!) - odpowiedziała z przekąsem i tym jakże charakterystycznym wzruszeniem ramion. "Czy pani wie, że pani, w końcu dyplomowana pielęgniarka, jest tylko asystentką mordercy?" - wypaliłem bardzo niedyplomatycznie.
Oniemiała. Jej twarz wykrzywił grymas z trudem hamowanej złości. Siląc się na spokój, odparowała: "Wie pan, ja myślałam, że pan jest człowiek bardziej z kulturą! A pan mnie najnormalniej obraża!". I dalej ściszonym już głosem, niemal sykiem: "Co ja ci, człowieku, zrobiłam złego? No, co takiego? Powiedz mi!...".
Po chwili opanowała się i po kolejnym głębszym oddechu, patrząc na mnie wyniośle, powiedziała, cedząc słowa: "Ja nie rozumiem, po co ja się na pana tak wkurzam, ja jutro, normalnie, powiem panu doktorowi, jak się pan o nim wyraził, a on już będzie wiedział, jak pana załatwić!" - powiedziała, prostując się w krześle i pokazując mi profil obrażonej gęsi. "Załatwić? Mnie?" - spytałem niewzruszony jej groźbą. "Tak! Załatwi pana =na cacy?! On ma niezłych prawników, nigdy nie przegrali żadnej sprawy i oni już będą wiedzieli, jak pana obciągnąć z kasy!" - zagroziła mi najwyraźniej.
Na swoje szczęście, nie miałem i nie mam "kasy"i niewiele można ze mnie "obciągnąć", ale mam uczulenie na "prawników", zwłaszcza tych, co to "nigdy nie przegrywają żadnej sprawy", a tylko węszą "kasę", i na "lekarzy", których ostatnim zajęciem jest leczenie, a ich prawdziwym zajęciem jest wyłącznie pośrednictwo w handlu lekami lub "lekami", bo też tylko węszą "kasę", więc już więcej nie "drzaźniłem" tej "damy", co miała nieszczęście pracować z tak znaną "osobistością" w Kanadzie. I nie tylko...
***
Dr Bernard N. Nathanson zaprzestał tego procederu, kiedy zorientował się już w latach 70., że płód, nawet w najwcześniejszym stadium rozwoju, tuż po poczęciu, posiada cechy nieróżniące się od nas, ludzi już urodzonych. A stało się to m.in. wraz z powstaniem etologii - gałęzi nauki zajmującej się etyką deskryptywną (opisowo - wyjaśniającą zachowanie się zwierząt i niektórych aspektów zachowania się ludzi). Nauka ta, równolegle z rozwojem cytologii, uświadamia nam w pełni, że nawet zalążek płodu to już jest CZŁOWIEK!
Dr Nathanson przeżył szok i od tego czasu, jeżdżąc po świecie, gorąco namawia do zaprzestania zabijania ludzkiego płodu. A wręcz ostrzega, nie tylko "lekarzy" parających się zabijaniem, ale i ciężarne niewiasty, żeby nie wierzyły tym wszystkim bajaniom, że to "coś" w ich łonach to po prostu "nic", co można "spędzić" farmakologicznie, a w ostateczności "wyskrobać"!
Dr Nathanson był założycielem Narodowej Ligi Akcji na rzecz Sztucznych Poronień. Do 1969 r. przez dwa lata był jej dyrektorem. Miał on też odwagę przyznać się do zabójstwa 75 tysięcy nienarodzonych dzieci!
W roku 1983 spowodowano w USA 1,5 miliona sztucznych poronień. Były to tylko "legalne" aborcje, gdzie średni koszt zabiegu wahał się pomiędzy 300 a 400 USD. "Przemysł" aborcyjny generuje dochód rzędu 500-600 mln USD rocznie i śmiało można by go zaliczyć do 500 największych gałęzi przemysłu na świecie! 90 proc. zysku idzie do kieszeni "lekarzy", a resztę tych pieniędzy pochłaniają koszty przedsiębiorstw zarządzających klinikami. Kliniki aborcyjne koncesjonowane są z pieniędzy producentów żywności tzw. na wynos. Także mafia, ten Syndykat Zbrodni, czerpie zyski z działalności klinik aborcyjnych, głównie na Zachodnim Wybrzeżu Stanów.
W okresie przed zalegalizowaniem zabijania dzieci poczętych, m.in. w roku 1963 - zanotowano 100 tys. przypadków przerwań ciąży, a w dziesięć lat później, w r. 1973 - 750 tys. I tak z każdym rokiem liczba zabójstw nienarodzonych wzrasta aż do monstrualnych rozmiarów liczonych w milionach!
Dr Morgentaler wabi ciężarne do swoich klinik, nazywając je klinikami bezpiecznymi, wręcz "przychodzącymi tymże ciężarnym z humanitarną pomocą podyktowaną li tylko litością"! Toć to szczyt hipokryzji i nieliczenie się z czymś takim, jak choćby elementarne poczucie estetyki, już nawet nie przyzwoitości.
Na przeciwległym biegunie działalności dr. M. stoi dr Nathanson, wołający wręcz z rozpaczą do kobiet w ciąży, żeby nie dały się zwieść tym wszystkim chwytom propagandy proaborcyjnej, demaskuje je, mówiąc kobietom wprost, że nie są rzetelnie informowane, czym tak naprawdę jest zabieg aborcyjny. Wręcz milczy się o występujących przypadkach okaleczeń fizycznych (podziurawione łona, infekcje, a w rezultacie bezpłodność). A przede wszystkim nie informuje się kobiet o poaborcyjnych powikłaniach psychicznych (ciągłe wyrzuty sumienia, ciągłe poczucie winy, sny o nienarodzonym dziecku, pojawiającym się w tych snach jak żywe i patrzącym na "swoją" mamusię z niewymownym żalem...).
Niech nam ci wszyscy "lekarze", zwykli aborcyjni rzeźnicy, i ich pomagierki, panie dyplomowane pielęgniarki, nie bredzą o nieistnieniu poaborcyjnych powikłań! I wy, "działacze"-deprawatorzy proaborcyjni, feministki - do cna nieszczęśliwe niewiasty, pozbawione naturalnej kobiecości - nie krzyczcie, że "każda" kobieta ma prawo do własnego ciała i dlatego może zabić poczętego. Bo i owszem, ma prawo do własnego ciała, ale nie w kwestii zabicia płodu noszonego we własnym łonie! Do diabła z tą całą proaborcyjną demagogią!
STOP!!! Wielkie STOP schlebianiu ludzkim zachciankom! Tej powszechnej tolerancji dla nieodpowiedzialnego "ciupciania", jak popadnie i gdzie popadnie, aby tylko zaspokoić chuć, zwykłą żądzę, popęd... Aby, jak minie szał użycia, udawać, że nic się nie stało, bo nawet jak się stało, to "coś", to się "toto" po prostu "wyskrobie"...
Dr Bernard N. Nathanson, Żyd (jak i dr M.), przyjął chrzest w Kościele świętym i stał się praktykującym katolikiem. Na zakończenie filmu "NIEMY KRZYK" woła błagalnie: "Nie zabijajcie nienarodzonych, proszę Was!".
Nb. filmy takie jak "NIEMY KRZYK" są totalnie zamilczane i nie do obejrzenia w publicznej telewizji (!).
To już koniec. Wystarczy! Być może będę posądzony o zbyt egzaltowane, zbyt patetyczne potraktowanie tego problemu, ale przecież tu chodzi o ŻYCIE, rzecz najdroższą na tym padole! Chodzi też o to, żeby nie ignorować takich spraw jak ta, kto i za co otrzymuje najwyższe państwowe odznaczenie - ORDER OF CANADA, bo jutro, nie, już nawet dziś po południu może być za późno!
Ta nominacja to odebranie Kanadyjczykom godności, nie tylko obywatelskiej! Śpiewając kanadyjski hymn, już nie jesteśmy "strong and free" i nie dla takiej Kanady "we stand on guard", od kiedy coraz częściej ostentacyjnie mówimy "nie" Panu Bogu i demonstracyjnie obnosimy się ze swoją obojętnością, nie tylko wobec Niego, ale i wobec tych najbardziej z bezbronnych Istot Ludzkich - Dzieci Poczętych!
"God keep our land glorious and free! O Canada!"
Wojciech J. Antczak
21 lipca 2008 r., Mississauga
GONIEC NR 29/2008
Wystarczy chcieć i wierzyć
Gdy mówię czy piszę o tym, że marzy mi się, aby moje przyszłe wnuki żyły w normalnym państwie, w państwie, w którym politycy służą państwu, a nie tak jak teraz, większość załamana mówi lub pisze, że to jest nierealne, rozmawiam z wieloma ludźmi i pisze do mnie w tej właśnie sprawie wielu takich, którzy już nie wierzą...
Oni już nie wierzą - ale zastanowić się należy, czy ci wszyscy niewierzący kiedykolwiek zastanawiali się nad tym, czy zauważali ten problem, który narasta z dnia na dzień od lat. Czy dopiero zwrócili uwagę na to, gdy usłyszeli czy przeczytali moje słowa?
Myślę, że nigdy tak naprawdę nie zwracali na to uwagi, zagubieni w codzienności, zalatani za "chlebem" dla swoich rodzin, by jakoś lepiej, normalniej żyć, by zarabiać, czy w ogóle mieć jakąś pracę. Po prostu w nawale szarej codzienności nie mieli czasu pomyśleć o tym, wydawać by się mogło drugorzędnym problemie, gdyż mieli ważniejsze przyziemne i własne sprawy.
I to jest właśnie największy problem, że tak się cały czas z większością naszego społeczeństwa działo i dzieje. Problem ten polega w większości na braku świadomości tego, że to my Naród, społeczeństwo jesteśmy władzą, a politycy wybrani przez nas, jako nasi przedstawiciele, są naszą służbą, zobowiązaną do tego, by nam społeczeństwu i Narodowi służyć. To podstawa każdego państwa, za to służenie są przecież sowicie wynagradzani z naszych pieniędzy, powinni więc umieć to uszanować.
Dzieje się jednak inaczej, do polityki przez lata dostawali się cwaniacy, a także pewne siły, którym zależało na realizacji określonych celów. Siły te podstawiały swoich ludzi, jako polityków. No i następowało wypaczanie solidnych, rzetelnych podstaw państwa, w których to właśnie ci wybrani, miast służyć, poprzez zmianę regulacji prawnych stawali się władzą nad Narodem i społeczeństwem, a nie ludźmi służącymi Narodowi i społeczeństwu.
Podam tutaj jeden drobny przykład, ale jakże istotny w całym procesie wypaczania podstaw państwa, to ustawa o partiach politycznych, a w niej sposób finansowania partii. Cwaniacy uchwalili sobie, że partie polityczne po przekroczeniu pewnego progu wyborczego finansowane będą z budżetu, czyli z naszych, społeczeństwa i Narodu pieniędzy. A dlaczego?
Przecież tak naprawdę władza to my, społeczeństwo i Naród, natomiast partie polityczne należy traktować jak firmy usługowe, które z pewną przygotowaną dla nas ofertą przystępują do wyborów, aby je ewentualnie wygrać i świadczyć nam usługi. Jeżeli te usługi świadczone będą zgodnie z naszymi wymaganiami i oczekiwaniami, to dobrze dla nich, dla tych partii, bo przecież wówczas zaufamy im na tyle, że będziemy korzystać z ich usług na różnych poziomach władzy, a to da tym, konkretnym ludziom, fachowcom od wiarygodnego służenia społeczeństwu i Narodowi, należne i zgodne z umiejętnościami profity, ale tylko i wyłącznie wtedy.
Teraz jest inaczej, partie miast być finansowane li tylko z własnych składek członkowskich, tak jak firma, którą zakłada człowiek za własne pieniądze. Partie, zamiast powinny pokazać, że potrafią i są godne naszego zaufania, by zająć takie czy inne stanowiska i dopiero wówczas godnie zarabiać, tak jak to dzieje się w przypadku solidnych, wiarygodnych i dobrze wykonujących swoje usługi firm, otrzymujących zapłatę za konkretną, dobrze wykonywaną pracę.
Nie, partie dzięki masie cwaniaczków i kombinatorów uchwaliły sobie, że finansowane będą z budżetu. I zaczęły działać, ale jak zaczęły działać?
Ano, bardzo ciekawie te działania wyglądają. Aby zdobyć poparcie, zająć miejsca w rządzie i mieć niesamowite możliwości manipulowania wszystkim, czym się da, nie musiały długo myśleć, by się "rozwinąć". Wystarczyło kilku przebiegłych, mających nieco znajomości obrotnych członków i...
Znaleźli się "sponsorzy", którzy przy okazji wyborów pomogli im zaistnieć w mediach, przygotowali dla nich "odpowiednie" akcje wsparte marketingiem polityczny i poszło jak po maśle. Ale nie robili tego z miłości do tych partii, nie, moi drodzy. Robili to z "miłości" do możliwości, jakie będą mieć ich "protegowani" po wygraniu wyborów i...
Nie będę się rozpisywał o sposobach czy metodach "wspierania" co niektórych partii przez tych czy innych biznesmenów, czy mniej lub bardziej znane "korporacje", nie taki jest cel mej bazgraniny, cel jest inny a mianowicie taki, że chcę udowodnić tym wszystkim, którzy mi mówią czy piszą, że nie wierzą już w normalne państwo i w to że może dojść do tego, że politycy będą służyć państwu. Tak, to jest możliwe, nawet bardzo możliwe, tyle że może okazać się niewykonalne, gdyż na przeszkodzie może stanąć malutki problem, tym problemem jesteśmy my sami.
Bo rozwiązanie tego problemu zależy tylko i wyłącznie od nas, naszej wiary w to, że możemy, i co najważniejsze, odrobiny wysiłku, który musimy z siebie wykrzesać, by to zrobić, a dzięki temu w przyszłości żyć normalnie, godnie i dostatnio.
Ten "drobiazg", który wyżej opisałem, czyli sposób finansowania partii politycznych, na początek należałoby zmienić. Partie polityczne powinny być finansowane jedynie z własnych składek.
I to jest możliwe do przeprowadzenia, a gdyby się udało to przeprowadzić, jakość polskiej polityki zmieniłaby się niesamowicie i poprawiła na lepsze. Partie, by zdobyć poparcie, musiałyby działać wśród ludzi i dla ludzi, robiąc dla społeczeństwa i Narodu to, co dzisiaj robią dla swoich "sponsorów".
Odważmy się więc, zróbmy ten malutki, a jakże wielki krok dla swojego lepszego jutra. Przygotujmy wniosek restrukturyzacji ustawy o partiach politycznych, o ich finansowaniu li tylko ze składek członkowskich, mało tego, zasugerujmy w tym wniosku, żeby ustalić górną granicę składki, ot, chociażby na poziomie 100 złotych miesięcznie. Zbierzmy podpisy, a przypuszczam, że z tym nie będzie żadnego problemu, z łatwością zbierzemy ich z milion, i złóżmy go w Sejmie i czekajmy...
Jeżeli okaże się, że nasz wniosek nie zostaje dopuszczony pod obrady Sejmu, będziemy mieli jasność, że Marszałek i jego partia są przeciwni takiemu projektowi, czyli że w najbliższych wyborach nie ma co na nich głosować, gdyż są przeciwni temu, by służyć społeczeństwu i Narodowi. Jeżeli natomiast wniosek zostanie wprowadzony pod obrady Sejmu, wówczas będziemy mieli jasny obraz tego, jakich sobie przedstawicieli wybraliśmy, kto jest naprawdę godny bycia naszym reprezentantem w Sejmie i w innych władzach państwa, a kto zwykłym cwaniakiem, który jedynie obiecywał gruszki na wierzbie, by dorwać się do koryta i żyć wygodnie za nasze...
Osobiście jestem za takim rozwiązaniem na początek. To pokaże nam jasno, jacy ludzie zarządzają państwem i jakie są ich doraźne cele, czy Naród i społeczeństwo, Polska nasza Ojczyzna, czy pełne koryto poprzez zakłamanie i ogłupianie obietnicami. Czy ludzie ci, miast nam służyć, robią wszystko, by zapełniać jedynie swoje własne kieszenie, służąc "sponsorom" zamiast tym, którzy ich wybrali jako swoich przedstawicieli.
Pozdrawiam i czekam na wasz odzew.
Przemysław Kudliński
Poznań
GONIEC NR 28/2008
Protest przeciwko prowadzonym negocjacjom w kwestii restytucji majątków żydowskich
Warszawa, 30.06.2008
Pan Lech Kaczyński Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej
Pan Donald Tusk Prezes Rady Ministrów Rzeczypospolitej Polskiej
Szanowny Panie Prezydencie!
Szanowny Panie Premierze!
W nawiązaniu do Panów wizyty w Waszyngtonie i w Izraelu oraz ostatnich spotkań na polskiej ziemi z Ronaldem Lauderem pragniemy przekazać protest przeciwko Waszym obietnicom rozwiązania problemu restytucji mienia pożydowskiego.
Jesteśmy bardzo zaniepokojeni składanymi przez Panów deklaracjami przedstawicielom organizacji żydowskich, iż niebawem Polska, kończąc prace nad ustawą reprywatyzacyjną, dokona wypłaty rekompensaty za pozostawione i utracone mienie Polskich Żydów, którzy zostali zamordowani przez okupanta niemieckiego podczas II wojny światowej.
Absolutnie nie możemy zgodzić się z taką postawą prowadzenia polityki wobec pamięci o pomordowanym Narodzie Żydowskim w Polsce, którego sprawcami były hitlerowskie Niemcy. To nie Polska i nie Polacy są winni tragedii Holokaustu 6 milionów żydowskich obywateli w Europie, tu na tej gościnnej dla Żydów polskiej ziemi.
Niewłaściwym jest udzielanie jakiejkolwiek rekompensaty w ręce żydowskich organizacji z Ameryki lub ich agend znajdujących się na terenie Izraela. Jest to akt kolaboracji ze złem. Uleganie żądaniom wysuwanym wobec Polski przez przedstawicieli Światowych Organizacji Żydowskich, takich jak: Lauder, Bronfman, Sułtanik, Singer, Goldstein, Schudrich, jest nieuzasadnione historycznie i budzi w nas wstręt. Ich rodzice (i oni sami) pomimo, iż byli informowani przez wielkich patriotów polskich, takich jak Jan Karski i Szmul Zygielbojm, o dokonywanym barbarzyństwie na naszych antenatach, w okresie hitlerowskiej zbrodniczej machiny wojennej siedzieli sobie cicho w Ameryce. Jedli, pili i bawili się, a nawet handlowali z Niemcami, dobrze zdając sobie sprawę z tego, co dzieje się w obozach śmierci w Oświęcimiu czy Treblince. I nic nie uczynili, by pomóc w ratowaniu zagazowywanych tam istnień ludzkich, wielu narodowości.
Olbrzymim błędem Prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego było podpisanie ustawy z dnia 20 lutego 1997 roku dotyczącej zwrotu mienia religijnego w ręce przedstawicieli trzech organizacji: World Jewish Restitution Organization, Związku Gmin Wyznaniowych Żydowskich w RP oraz Fundacji Ochrony Dziedzictwa Żydów. Na mocy tej haniebnie złej ustawy, przedstawiciele tych organizacji dokonują bezpowrotnej likwidacji odbieranych z rąk samorządów polskich miast tzw. majątków kościelnych, których nie zdołał zniszczyć Hitler. Na mocy tego prawa niszczą nasze wspólne Dziedzictwo Narodowe, wzbogacając się kosztem tych majątków budowanych przed laty z wielkim trudem przez Polaków i Żydów Polskich.
Oto kilka przykładów tego barbarzyństwa: nie ma już Szpitala Żydowskiego w Siedlcach (zabytkowa budowla z XIX w.) i drewnianej Synagogi Rzezaków w Siedlcach (jedynego zachowanego tego typu obiektu w centralnej Polsce), jak też Synagogi Reindorfa i Mykwy (rytualna łaźnia) w Otwocku i wielu innych majątków żydowskich całkowicie wymazanych z krajobrazu polskiej ziemi.
W związku z powyższymi stratami dotyczącymi majątków należących przed wojną do Gmin Żydowskich, protestujemy przeciwko obecnie planowanym rozwiązaniom kwestii prywatnego mienia żydowskiego, którego Panowie podjęli się w imieniu Narodu Polskiego.
W żadnym wypadku nie możemy się zgodzić na wypłatę żądanych 65 mld dolarów, ani też ewentualnie 15 czy 20 procent wartości utraconych nieruchomości. Wszelkie rozmowy tego typu są aktem kupczenia Zagładą Żydów Polskich i powinny być natychmiast zaprzestane.
Tym macherom dążącym do rządzenia światem nic się nie należy!!! Polska nie powinna iść śladem Niemiec czy Szwajcarii i ugiąć się pod szantażem, jaki był zastosowany wobec tych krajów. Pamiętajmy, Polska była ofiarą, a nie agresorem!
Po 1989 roku, a w imieniu wszystkich Polaków obecny rząd pod kadencją Pana Premiera Donalda Tuska, popełnia kolejny historyczny błąd, w stosunku do tragicznej Historii Żydów Polskich.
Wymuszanie na naszym Państwie rozwiązania jeszcze w tym roku ciągnącego się od lat problemu restytucji prywatnego mienia żydowskiego w Polsce, w takim wymiarze, jest nie tylko niesprawiedliwą regulacją prawną wobec Polaków i Żydów, ale i zdradą tych interesów.
Oddawać prywatne majątki należy wszystkim Polakom, ich dzieciom lub wnukom, którzy posiadali jakiekolwiek majątki, ale pod warunkiem, iż byli lub są spadkobiercami prawnymi, a nie w ręce hipokrytom żydowskim, którzy uzurpowali sobie prawo do reprezentowania Zamordowanych Żydów, czyniąc z tego procederu Przedsiębiorstwo Holokaust.
Prezes Gminy Wyznaniowej Starozakonnych w RP
Bolesław Szenicer
Długa droga, daleka przed nami
Dyskusja, jaka toczy się nad przyszłością Ruchu Narodowego oraz tzw. prawicy, budzi uczucia raczej mieszane. W zakresie diagnozy powiedziano już wszystko lub prawie wszystko. Gorzej z prezentacją uwarunkowań, w jakich przyszło w Polsce działać siłom narodowo-patriotycznym, a już najgorzej z odpowiedzią na pytanie: jak z tego wyjść? Autorzy poniższego artykułu - nie mając ambicji wyczerpania tematu - spróbują zająć się nie tyle diagnozą, ile odpowiedzią na pytanie: "jak to zrobić?". Zastrzeżenie drugie dotyczy nazewnictwa. Naszym zdaniem, używanie dziś w: Polsce określeń "lewica" i "prawica" dawno straciło jakikolwiek sens. Dlatego będziemy operować pojęciami takimi, jak "siły narodowo-patriotyczne", "nurt narodowo-patriotyczny" itp. Nasze propozycje bowiem dotyczą wprawdzie głównie Ruchu Narodowego, ale zdajemy sobie sprawę, że polska myśl polityczna oraz polska geografia polityczna nie może - a nawet nie powinna - ograniczać się li tylko do nurtu stricte narodowego.
Szkodliwy import z Zachodu
Aby uzmysłowić sobie warunki, w jakich przyszło funkcjonować siłom narodowo-patriotycznym w Polsce, należy sięgnąć poza nasze rodzime opłotki i dokonać zarysu degrengolady tego, co na Zachodzie zwykło się nazywać prawicą. W największym skrócie istniały cztery filary tradycyjnej prawicy: naród, rodzina, wiara, własność. Z tej czwórki pozostała własność. Operowanie słowem "naród" uchodzi dziś za faux pas, tym bardziej że cała prawica zachodnia, z nielicznymi wyjątkami, stanęła za Unią Europejską, a świadome swej tożsamości narody stanowią przeszkodę w budowie superpaństwa europejskiego. To, co dzieje się z rodziną na Zachodzie, wymagałoby odrębnego traktatu, odnotujmy tylko, że partie prawicy zachodniej jakoś niewiele uczyniły dla uzdrowienia rodziny, a niektóre z nich milcząco przyjęły do wiadomości rejestrację "małżeństw" homoseksualnych. Od czasu ciosu, jaki Kościołowi katolickiemu zadał Sobór Watykański II, znaczna część Kościoła instytucjonalnego przestała stanowić oparcie dla tej orientacji. Zresztą niektóre odłamy prawicy mają swój niebagatelny udział w laicyzowaniu społeczeństw zachodnich, czego najdobitniejszym przykładem współczesne dzieje Francji.
Więc religia przestała być filarem zachodniej prawicy. Pozostała własność, ale najsilniejszym oparciem dla tradycyjnej prawicy jeszcze niedawno pozostawało mieszczaństwo władające drobną własnością. Dziś drobna własność ulega pogromowi ze strony wielkiego ponadnarodowego kapitału, nie do końca ponadnarodowego, bo będącego w lwiej części w rękach żydowskich. Ten właśnie kapitał, kontrolujący zresztą największe media, dyktuje, kiedy i na jakich warunkach wygrywa "prawica", a kiedy "lewica". Prawica establishmentu zieje nienawiścią do ruchu narodowego, czego dowodem losy Front National Jeana-Marie Le Pena czy narodowej partii Joergera Haidera w Austrii. Na Zachodzie przyjęto określenia "skrajna prawica", "radykalna prawica", "fundamentalna prawica", którym to określeniom nadano oczywiście pejoratywne konotacje.
Prawica, podobnie jak inne partie establishmentu, jest silnie infiltrowana przez loże masońskie. Nic więc dziwnego, że przeciętny wyborca nie widzi specjalnej różnicy po wygranej czy to "lewicy", czy to "prawicy". Tzw. wolne wybory, ongiś sztandarowe osiągnięcie zachodniej demokracji, zmieniły się w medialną farsę, a sposób rządzenia przez wygraną partię jeszcze tę farsę potęguje.
Zachodnia prawica czynnie uczestniczy w zamordyzmie, charakterystycznym obecnie dla "wolnego świata". Nie przy pomocy policji czy obozów koncentracyjnych, lecz drogą terroru politycznej poprawności, pistoletu "antysemityzmu" oraz - o wiele dyskretniej, lecz bardziej skutecznie niż w klasycznych systemach policyjnych - głębokiej infiltracji życia obywateli dzięki "twórczemu" wykorzystaniu środków elektronicznych. Co interesujące, wzmożonej kontroli jednostki towarzyszy świadome osłabianie państwa, właśnie w tych dziedzinach, w których jego rola powinna być szczególnie mocna. Tzw. prawa ludzkie i obywatelskie stanowią coraz bardziej dziurawe i już śmieszne decorum zachodniej demokracji.
Podstawami klasycznej prawicy zachodniej wstrząsnęła też realizacja programu Antoniego Gramsciego, sekretarza generalnego kompartii włoskiej, "marszu przez struktury". Kontynuatorem i "twórczym" spadkobiercą tego programu był George Lucas (b. minister w rządzie Beli Kuna podczas krótkotrwałych, niezwykle krwawych rządów komuny na Węgrzech w 1919 r.). Powołał on we Frankfurcie n. Menem Instytut Nauk Społecznych, zwany popularnie "szkołą frankfurcką". (W czasach hitlerowskich następcy Lucasa przenieśli się do USA.) Tam opracowano metody opanowywania i niszczenia struktur stojących na straży tradycyjnej rodziny i tradycyjnych wartości, tam tworzono zasady "ideowe" ruchu hipisowskiego, stamtąd m.in. szła inspiracja rewolty studenckiej w 1968 r. Stamtąd wywodzą się tacy m.in. ideolodzy lewactwa, jak Herbert Marcuse, Erich Fromm czy Adorno. Po wojnie Juergen Habermas reaktywował szkołę frankfurcką w Niemczech.
Efektem odejścia zachodniej prawicy od tradycyjnych wartości jest m.in. relatywizm moralny oraz relatywizacja jakże ważnego dla zdrowia moralnego jednostek i społeczeństw pojęcia prawdy. Konsekwencją podważenia prawdy stała się nie tylko euro-nowomowa, ale i dwumowa. Nastąpiła też zmiana modelu gospodarczego z gospodarki równowagi na gospodarkę marketingową opartą na czterech elementach: produkt - dystrybucja - promocja - cena. Chodzi tu o przewagę podaży nad popytem i m.in. budzenie wydumanych potrzeb.
Te wszystkie "osiągnięcia" Zachodu były i są entuzjastycznie importowane do Polski. Część "importerów" czyniła to z pełną premedytacją, aby dokonać rozkładu polskiej tożsamości narodowej, inni sprowadzali te "nowinki", ulegając pochodzącej jeszcze z XVIII wieku modzie na cudzoziemszczyznę. W niektórych dziedzinach spustoszenia mamy na miarę "osiągnięć" Zachodu, w innych jeszcze import tych antydóbr nie znalazł powszechnego popytu. Np. w upowszechnianiu pornografii bodaj prześcignęliśmy Zachód, natomiast promocja zboczeń seksualnych, w tym homoseksualizmu, idzie opornie. Na razie.
Budowanie od podstaw
Jeśliby sięgnąć do praprzyczyny kompromitującej przegranej LPR, to pominąwszy wielokrotnie omawiane na tych łamach błędy kierownictwa, jest nią brak zakorzenienia społecznego. Nie wystarczy bowiem sama partia polityczna, jej losy są zawsze zmienne, należy mieć silne zaplecze społeczne wśród ludzi, który podzielają poglądy narodowe bądź są im bliscy. Ci zwolennicy powinni być jednak zorganizowani, muszą czuć swoją potrzebę na co dzień, a nie w okresie wyborów. Nad zwolennikami trzeba pracować, codziennie przekonywać ich do swoich racji, stawiać im zadania, wreszcie - bardzo uważnie - wsłuchiwać się w ich głos. Nie każdy czuje powołanie do działalności politycznej, co nie oznacza, że jest nieprzydatny dla Ruchu Narodowego czy szerzej - nurtu narodowo-patriotycznego. Zanim więc pokusimy się znowu o zwycięstwo, zacznijmy od budowy zaplecza społecznego: organizacji młodzieżowych, kobiecych, oświatowych, kulturalnych, naukowych, przedsiębiorców, narodowych związków zawodowych, fundacji, kas zapomogowo-pożyczkowych, zrzeszeń przedsiębiorców. W każdej grupie społecznej czy zawodowej, w każdym pokoleniu mamy sympatyków: często ukrytych, często sterroryzowanych przez swoje środowisko, a niekiedy sympatyków, którzy nawet nie wiedzą, że myślą po endecku. Tym ostatnim trzeba to uświadomić.
Stronnictwo polityczne może (i powinno) pełnić rolę awangardy takiego ruchu. To warunek sine qua non objęcia "rządu dusz". Inaczej siły narodowo-patriotyczne będą skazane bądź na rolę "paputczika" prawicy establishmentu (jeżeli zechcą łaskawie przygarnąć), względnie PSL (obecnie wyraźnie idącego w kierunku partii euro-establishmentu, a więc ku swojej zgubie). Będą wreszcie skazane na łaskę, a właściwie niełaskę mediów opanowanych przez oligarchię władzy i pieniądza.
Rozwój myśli narodowej bardzo osłabł po śmierci Romana Dmowskiego. Na emigracji nowe elementy do tej doktryny starał się wnieść Jędrzej Giertych, przeważnie zresztą w zakresie historiozofii. W okresie PRL pewne elementy doktryny narodowej chronił Bolesław Piasecki, nigdy zresztą nie odwołując się oficjalnie do Ruchu Narodowego. Dlatego niezbędny staje się narodowy ruch intelektualny, obejmujący wszystkie dziedziny życia publicznego Polaków. Wśród zadań takiego ruchu należy postawić na naczelnym miejscu opracowanie koncepcji gospodarczej dla Polski - realnej, ale ambitnej. Żadna partia polityczna, która nie podejmie się tego ciężkiego, ale niezbędnego zadania, nie będzie mogła liczyć na trwałe poparcie społeczne. Temu zadaniu, realizowanemu na wysokich diapazonach, musi towarzyszyć dotarcie do szarego obywatela. Dotarcie z prawdą o rzeczywistym stanie gospodarczym naszego kraju, realiach Unii Europejskiej, stosunkach międzynarodowych, naszej historii ojczystej, i wielu, wielu innych sprawach, które są totalnie w Polsce (i nie tylko u nas) zakłamywane. Środowisko KOR-owskie swego czasu reaktywowało "latające uniwersytety". Nurt narodowo-patriotyczny jakoś nie wpadł na ten pomysł. A czas ku temu najwyższy, bo zakłamanie w III RP prześcignęło wszystkie "osiągnięcia" PRL w tym zakresie.
Z Polonią, ale inaczej
Wszystko, co napisaliśmy powyżej, pozostanie mrzonką, jeśli inicjatywy te nie otrzymają silnego zaplecza finansowego. W III RP poważne środki pieniężne znajdują się bądź w rękach kapitału zagranicznego, bądź polskich kosmopolitycznych przedsiębiorców. Polscy nie tylko z nazwy przedsiębiorcy są zbyt słabi i (powiedzmy szczerze) zastraszeni, by stale wspierać inicjatywy narodowo-patriotyczne. Pozostaje więc Polonia. Jak dotąd środowiska patriotyczne lub mieniące się nimi wyszarpywały od Polonii (głównie północnoamerykańskiej lub południowoamerykańskiej) pewne środki głównie na kampanie wyborcze. Przy okazji kręciło się wokół organizacji polonijnych wielu hochsztaplerów politycznych i po prostu zwykłych naciągaczy, operujących hasłami bogoojczyźnianymi. Skutki polityczne tych zastrzyków finansowych były praktycznie żadne. Tymczasem nie chodzi tu o kilka tysięcy USD na kolejną kampanię kolejnego pana "prawicowca". Propozycja, z jaką należy wyjść do Polonii, musi mieć zupełnie inny charakter. Przede wszystkim należy powołać wspólnie z Polonią wielkie konsorcjum wydawniczo-medialne, aby poszerzyć lukę, którą wydarł establishmentowi o. Tadeusz Rydzyk. To przedsięwzięcie powinno mieć charakter komercyjny i działać na zasadach spółki prawa handlowego. Nie żebranina, ale interes, w którym wpływy mierzone są ilością udziałów, udziałowcy, w tym oczywiście organizacja polonijna, posiadają swoich przedstawicieli we władzach spółki (spółek), a władze spółki rozliczane są z osiągniętych zysków. Przede wszystkim należy uruchomić dziennik - nie wystarczy "Nasz Dziennik" - i kolejna po "Trwam" stacja telewizyjna. Bez mediów nie ma polityki, choć - wbrew pozorom - nie decydują one o wszystkim. Trzeba też wzbogacić paletę stacji radiowych. Wielu twórców i aktorów filmowych jest dziś uzależnionych od pozostających w rękach establishmentu wytwórni. To kolejna szansa.
Trzeba dbać nie tylko o przekonania polskiej młodzieży. Nie ma nic gorszego niż mający patriotyczne poglądy "nieudacznik". Niech narodowo-patriotyczne organizacje młodzieżowe dbają o ich poglądy, a Polonia mogłaby zapewnić stypendia dla najzdolniejszych, by mogli oni skorzystać z amerykańskich i zachodnich uczelni. Warunek - muszą wrócić do Polski.
Gra o wszystko
Wbrew pozorom czas gra na naszą korzyść. Niedługo z Tuskowych cudów zostaną trociny, PiS ulegnie rozbiciu, a LPR nie odrodzi się, gdyż dalej jest manipulowany przez byłego wodza, czego dowodem ostatnie obrady Rady Politycznej Ligi. Otworzy się nowe miejsce na scenie politycznej, które - jak zwykle - nie pozostanie długo puste. Toteż na narodowcach i działaczach nurtu narodowo-patriotycznego spoczywa obowiązek zajęcia tego miejsca. Inaczej wejdą tam inni, posługując się nawet naszymi hasłami, aby raz jeszcze skompromitować orientację narodowo-patriotyczną, czego już niejednokrotnie doświadczaliśmy. Temu trzeba zapobiec za wszelką cenę. Aby jednak znowu kolejna partia narodowa i inne stronnictwa rzeczywiście patriotyczne nie poległy, zacznijmy od budowy ruchu opartego na realnych, a nie urojonych podstawach. "Długa droga, daleka przed nami", ale rozpocząć trzeba już. Bo to gra o wszystko, lub inaczej ostatnia gra o ocalenie Polski.
Krystyn Bernatowicz
Zbigniew Lipiński
Myśl Polska
GONIEC NR 27/2008
Zamieszczamy list Lecha Wałęsy umieszczony w Internecie, który jest reakcją na oskarżenia, że był agentem SB.
Niech Będzie Pochwalony Jezus Chrystus. Najszczersze życzenia przesyła z Gdańska Lech Wałęsa.
Udało mi się przeczytać około 150 stron tego okropnego paszkwilu p. Cenckiewicza. Mogę na tę chwilę powiedzieć, Bolka na razie zostawiam na boku, że, wszystkie sceny i fakty, w których ja jestem uczestnikiem w tej książce, opisano tak, by maksymalnie pomniejszyć, zohydzić, zasiać wątpliwości i podpowiedzieć podejrzenia. Coś podobnego w życiu nie widziałem. Stek pomówień, kłamstw z autorską chorą interpretacją. Dlatego po kolei wszystkie te chore brednie, ohydne kłamstwa i manipulacje będę demaskował przez podawanie prawdziwych sprawdzalnych faktów, dowodów i świadków. Tu małpa z brzytwą to za mało powiedziane.
Co do moich lat 70., walczyłem jak potrafiłem najlepiej, indywidualnie do 1980 r. Nie czyhałem, by po zwycięstwie zlądować i na stanowiska intratne polować grając z dezertera bohatera, a dziś i odwagi uczyć. Opisy mojej postawy w wątpliwym dla niektórych czasie można znaleźć. Finał moich zmagań w Stoczni w czasie Was interesującym też znacie. Za postawę, za walkę, za zapowiedź już w 1974 r., że poważna walka i zwycięstwo nastąpi na fundamencie ZZ, po różnych bojach w 1976 r. jestem zwolniony z pracy w Stoczni, jako jedyny z mandatem gwarantującym mi wtedy formalnoprawnie nietykalność [3 immunitety]: 1. Społeczny Inspektor Pracy [SIP], 2. Delegat wydziału na konferencję zakładową ZZ i dopisywany mi dziś mandat 3. BOLKA. To skandal nie tylko prawny, na skalę światową jedyny. Wy bohaterowi od Bolka chcecie mierzyć się ze mną za tamten czas, pokażcie Wasze osiągnięcia z tamtego czasu. Pokażcie, jaką cenę zapłaciliście. To jest barbarzyństwo, to jest bezczelność, to jest chamstwo, brakuje słów. Każdy z Was jest potrójnym Bolkiem w kiepskiej postawie i działaniu w tamtym czasie.To ciekawe, że nikt z donosów Bolka, które tu krążą i chcielibyście je mi przypisać, nie został zwolniony z pracy, ani nikogo nie spotkała żadna inna represja, tylko mnie w stoczni i podobnie za to samo wyrzucono w kolejnych dwóch zakładach do 1980 r. [ZREMB i Elektromontaż].
Jak podaje Wyszkowski za swoim agentem z SB od 1970 roku jestem na stałym podsłuchu i podglądany w pracy, w domu, a nawet w sypialni, a dlaczego Wam w tym bohaterom od Bolka nie założyli podsłuchu, dlaczego Was nie wyrzucano z pracy, dlaczego wierzycie SB, a nie mnie.
Szkoda słów L. Wałęsa
Drogi Lechu
My, którzy w latach 70. i 80., rozproszeni po całym świecie, wspieraliśmy opozycję demokratyczną i Solidarność w Polsce, chcemy Cię zapewnić, że byłeś i pozostaniesz dla nas na zawsze symbolem i niepodważalnym przywódcą wielkiego zrywu Solidarności oraz nieugiętej postawy w trudnych latach stanu wojennego. Dla świata stałeś się pomnikiem symbolizującym demokratyczne i niepodległościowe przemiany w całej Europie Środkowej i Wschodniej, obalenia komunizmu i zburzenia berlińskiego muru. Dla nas byłeś jednak nie tylko postacią na cokole, ale przede wszystkim żywym człowiekiem, młodym robotnikiem, który w znojnej i niebezpiecznej walce z potężnym aparatem ucisku dorastał do roli Przywódcy Narodu. Byliśmy z Ciebie dumni, gdy Twoje nazwisko otwierało serca milionów ludzi na świecie i gabinety najważniejszych polityków. Zapewniamy Cię o naszym poparciu. Bądź zdrów, jesteś potrzebny Polsce i światu. Jesteśmy z Tobą.
1. Mirosław Ancypo - sekretarz Porozumienia Komitetów Popierających Solidarność (Szwecja), 2. Andrzej Błaszczyński - moderator światowy Porozumienia Komitetów Popierających "S", 3. Maria Bortkiewicz - Solidarity International, USA, 4. Andrzej Borzym - Radio Wolna Europa, 5. Barbara Borzym - Radio Wolna Europa, 6. Jacky Challot - organizator i kierowca transportów sprzętu do Polski, Francja, 7. Piotr Chądzyński - Support Of Solidarity - SOS, Boston, USA, 8. Bożena Chołodzińska - organizator pomocy dla "S" Boston, 9. Charles L. Christensen - Solidarity International, USA, 10. Agnieszka Daniłowicz-Grudzińska - Paryż, 11. Maria de Hernandez-Paluch - Miesięcznik "Kontakt", RWE Paryż, 12. Wiktor Drukier - Rzecznik Komitetu "Stat Solidarnosc" (wspieraj Solidarność) w Kopenhadze, 13. Halina Dubicka - Solidarity International, USA, 14. Irene Dubicka-Christensen - (dawniej Morawska), PhD, (USA) współpracownik Biura Zagranicznego NSZZ "S" w Brukseli oraz Solidarity International, 15. Halina Flis-Kuczyńska - przedstawiciel Solidarności Rolników Indywidualnych w Europie (Paryż), 16. Marek Garztecki - Polish Solidarity Campaign (Londyn), 17. Grzegorz Gauden - przewodniczący Szwedzkiego Komitetu Poparcia Solidarności, w latach 1985-1989, Lund, Szwecja, 18. Brigitte Gautier - Biuro Solidarności w Paryżu (1985-89), 19. Philippe Gombart - Solidarité France Pologne i kurier, 20. Wiktor Grotowicz - organizator pomocy dla Solidarności, dziennikarz Deutsche Welle i BBC, Monachium, 21. Irena Grudzińska-Gross - USA, 22. Mieczysław Grudziński - Biuro Solidarności w Paryżu (1982-89), przedstawiciel wydawnictwa NOWA we Francji, 23. Iwona Jarosz-Pronobis - Niemcy, 24. Andrzej Stanisław Jaworski - USA, 25. Waldemar Kuczyński - komentator RWE i BBC, publicysta prasy emigracyjnej, 26. Ludomir Lasocki - Londyn, 27. Józef Lebenbaum - koordynator światowy Porozumienia Komitetów Popierających Solidarność, szef Independent Polish Agency, 28. Tomasz Łabędź - Biuro Solidarności w Paryżu (1982-89)., 29. Stanisław Łukaszczyk - Biuro Solidarności w Paryżu (1982-89), 30. Barbara Malak - Biuro "S" w Amsterdamie, RWE, 31. Michał Masłowski - "Association Solidarité avec Solidarność", Grenoble, 32. Stanisław Matwin - Kanada, 33. Marek Michalski - szef biura Solidarności w Sztokholmie, 34. Georges Mink - dwukrotnie tłumacz L.W. podczas Jego wizyt we Francji, profesor Francuskiej Akademii Nauk (CNRS), 35. Jan Minkiewicz - rzecznik Biura Solidarności w Amsterdamie, organizator przerzutów sprzętu dla struktur podziemia, 36. Barbara Nawratowicz-Stuart - RWE, Australia, 37. Jacek Pałasiński - Komitet "S" przy Federacji CGIL-CISL-UIL we Włoszech, 38. Zenon Pałka - Komitet Solidarności w Monachium, 39. Jean-Louis Panné - prezes Association Solidarité avec Solidarność, Paryż, 40. Joanna Pilarska - Biuro Zagraniczne NSZZ Solidarność w Brukseli, 41. Katarzyna Polak - Biuro Solidarności w Paryżu (1982-89), 42. Witold Pronobis - RWE - Polish Independent Press Unit (1983-1994), Niemcy, 43. Janusz Ramotowski - Komitet Solidarności we Francji (1984-89), 44. Łucja Rużyło-Wesołowska - Niemcy, 45. Henryk Sikora - dyrektor Biura Informacyjnego NSZZ Solidarność w Australii (1985-1990), 46. Katarzyna Sławska - Biuro Solidarności w Sztokholmie (1982-89), 47. Grzegorz Sowula - Redakcja "Pulsu", Londyn, 48. Jan Axel Stoltz - sekretarz Porozumienia Komitetów Popierających Solidarność (Szwecja), 49. Jerzy Sychut - Sztokholm, 50. Beata Szczepanik-Pałka - Komitet Solidarności w Monachium, 51. Rafał Szczucki - organizacje na rzecz demokracji w Chinach i Tybecie, 52. Roman Śmigielski - Komitet Stat Solidarnosc (Wspieraj Solidarność), Kopenhaga, 53. Aleksander Świeykowski - Wydawca "Sprzeciwu" (1982-84 Szwecja), RWE (1982-94 Monachium), 54. Andrzej Świętek - Komitet Stat Solidarnosc (wspieraj Solidarność) w Kopenhadze, organizator przerzutów sprzętu do Polski, 55. Tomasz Tabako - redaktor i wydawca kwartalnika "2B", USA, 56. Marek Tabin - szef "Biuletynu Informacyjnego" Komitetu "S" w Paryżu, redaktor RWE, 57. Barbara Toruńczyk - "Zeszyty Literackie" Paryż, 58. Lech Trzęsowski - RWE Niemcy, 59. Krzysztof Turowski - europejski koordynator Porozumienia Komitetów Popierających "S", europejski przedstawiciel podziemnego SDP, 60. Andreas Waclaw - architekt, Włochy, Niemcy, 61. Jacek Wesołowski - Niemcy, 62. Andrzej Więckowski - redaktor naczelny miesięcznika i wydawnictwa "Archipelag" (Berlin Zachodni, 1982-89), dziennikarz RWE, 63. Aleksander Zając - europejski koordynator Porozumienia Komitetów Popierających Solidarność
List otwarty w obronie IPN
W ciągu ostatnich 20 lat Polska wyzwoliła się spod totalitaryzmu, zbudowała demokratyczne, wolnorynkowe instytucje, znalazła swoje miejsce w Europie i dołączyła do wolnych narodów, dzięki członkostwu w Unii Europejskiej oraz NATO.
Ale komunizm wciąż rzuca cień na wiele aspektów polskiego życia. (...) Zrozumienie długich dyktatorskich rządów jest niezbędnym elementem procesu, jakim jest marsz Polski w stronę wolnego, demokratycznego kraju z dobrze funkcjonującym społeczeństwem obywatelskim.
Dlatego z wielkim zaniepokojeniem obserwujemy nasilające się oskarżenia zmierzające do ograniczenia wolności naukowej w Polsce, będące wynikiem publikacji Instytutu Pamięci Narodowej przygotowanej w oparciu o dostępne materiały. Potrzeba było aż 20 lat, aby wolna Polska zdecydowała się na otwarcie archiwów dla badaczy. Ale tylko garstka z nich była na tyle odważna, aby stanąć twarzą w twarz z tym, co one skrywają. Badacze mają zapewnioną wolność naukową właśnie dlatego, że znaleźli się pod opieką Instytutu, na którego czele stoi Janusz Kurtyka. Jest więc niezwykle niepokojące, że wpływowi politycy oraz niektóre media wezwały do likwidacji lub ograniczenia roli IPN (...)
W ostatnich tygodniach obserwowaliśmy szczególnie zacięte ataki na naukowców IPN dr. Sławomira Cenckiewicza, dr. Piotra Gontarczyka i dr. Bogdana Musiała. Wykraczały one poza wywołującą emocje różnicę zdań i przybrały formę profesjonalnej próby zastraszenia. Pojawiały się nawet groźby użycia siły fizycznej wobec naukowców i ich rodzin. To niedopuszczalne w wolnym kraju.
Byliśmy zaszokowani, że wśród osób uciekających się do takich gróźb są dawni bohaterowie "Solidarności" więzieni za to, że walczyli o prawa człowieka. Jak mogą ci, którzy sami walczyli z komunistycznym totalitaryzmem, uważać się teraz za nienaruszalne "autorytety moralne", których postępowania nie można badać i których nie wolno krytykować? Byli dysydenci zaatakowali młodych historyków, których jedynym przewinieniem jest to, że wykorzystali wolność wywalczoną w 1989 roku do pokazania, jak zmienne koleje losu towarzyszyły walce o demokrację w Polsce. Ci naukowcy zadawali bolesne pytania (...). Dotyczą one problemu dostosowania się do totalitarnego systemu, kolaboracji z nim i wreszcie stawiania wobec niego oporu, związków między totalitaryzmem i demokracją i tego, jaki wpływ na kształt elit mogła wywierać komunistyczna bezpieka i jej następcy przed i po 1989 roku - promując posłusznych sobie, ale przeciętnych ludzi, usuwając w cień przyzwoitych i wiernych ideałom. Chodzi też o to, jak głęboko człowiek może się skorumpować poprzez donosicielstwo i w jakim stopniu elity państwa totalitarnego mogą przejść transformację w kraju demokratycznym. (...)
Niektórzy argumentują, że takie badania szargają wizerunek elit nowej Polski, w tym niektórych jej dawnych bohaterów, podważają spuściznę "Solidarności" i mit założycielski wolnego państwa. Nic bardziej mylnego. Wolne społeczeństwa mogą być budowane jedynie w oparciu o prawdę, a do prawdy można dotrzeć, tylko posiadając wolność badań naukowych.
Niezależnie od kraju, czy to w Polsce, czy w Stanach Zjednoczonych, zawsze jest pole do sporów na temat przeszłości. Ale próba zduszenia głosu przeciwników falą pogróżek w mediach i zastraszaniem to odpychający znak moralnego upadku i odziedziczonego po totalitaryzmie sposobu myślenia.
Apelujemy do kolegów w Polsce, aby obrali cywilizowany sposób wymiany opinii i ustosunkowania się do pytań stawianych w pracach doktorów Cenckiewicza, Gontarczyka i Musiała. Aby powstrzymali się od ataków ad hominem i histerii. Jeśli stawiane przez nie tezy zasługują na to, aby się do nich odnieść, nich się to odbywa w oparciu o argumenty zdobyte w rzetelnym, naukowym badaniu.
Władimir Bukowski, Cambridge, profesor Marek Chodakiewicz, The Institute of World Politics, profesor Herbert Romerstein, dyrektor w Center for Security Research of the Education & Research Institute, Washington, DC; i adjunct professor Institute of World Politics, Washington, DC, profesor John Radzilowski, University of Alaska Southeast, profesor Paul Hollander, University of Massachusetts at Amherst, profesor Juliana Geran Pilon, The Institute of World Politics, dr Roger Pilon, dr John J. Tierney, The Institute of World Politics, dr J. Michael Waller, The Institute of World Politics, profesor Marian Pospieszalski, FIEEE, NRAO Technology Center, dr Ryszard Tyndorf, dr Libor Benes, profesor Edward Mozejko, University of Alberta (Kanada), Kemal Okudo, James Dolbow, US Naval War College, Lawrence K. Marino, Joanna Mieszko-Wiorkiewicz, Berlin, Jarek Gajewski, University of Toronto, Kanada, Daniel Lips, Heritage Foundation, Lucie Adamski, The Institute of World Politics, Mallorie Lewis, The Institute of World Politics, David M. Dastych, dziennikarz, prof. Peter Stachura, University of Stirling, Szkocja
GONIEC NR 26/2008
NATĘŻENIE BOLKOSTWA
W sprawie publikacji IPN na temat Lecha Wałęsy nic już nie można dodać, wszystko jest wiadome, a w zasadzie było wiadome od dawna, przynajmniej dla tych, co chcieli wiedzieć. Niewątpliwie obaj autorzy publikacji "SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii" wykazali się profesjonalizmem i rzetelnością, moje jedyne zastrzeżenie względem IPN dotyczy nie selekcji samych autorów, tylko ich względnie młodego wieku, Piotr Gontarczyk urodził się w 1970 r., Sławomir Cenckiewicz w 1971. Ktoś może argumentować, że to dobrze, nieskażeni komunizmem, są obiektywni. Zgadzam się, autorzy są obiektywni aż do bólu, ale w tak wrażliwej publikacji nieznajomość badanego okresu z własnej autopsji może być poważną luką, poniżej przedstawiam, że takie luki są zarówno na korzyść, jak i niekorzyść Lecha Wałęsy.
W grudniu 1970 robotnicy Stoczni Gdańskiej nie wyszli na ulice od razu. Wysłali delegację z protestem przeciwko podwyżkom cen żywności do gdańskiego Komitetu Wojewódzkiego PZPR, delegatów zamknięto. Robotnicy wysłali drugich delegatów, których też zamknięto. Dopiero wtedy rozjuszeni stoczniowcy ruszyli pod Komitet, który podpalili, a esbecy zaczęli rozbijać szyby sklepów i wyrzucać towary na ulice, by oczywiście oskarżyć robotników o chuligaństwo i grabież.
W tym czasie padły strzały ze strony milicji, polała się robotnicza krew. Do najgorszego dochodzi w czwartek rano, 17 grudnia 1970, na stacji kolejki podmiejskiej Stocznia Gdynia, do wezwanych przez władze do powrotu do pracy ludzi podobno wojsko, a tak naprawdę przebrani w mundury wojskowe milicjanci i esbecy otwierają ogień i strzelają do robotników jak do kaczek, jest wiele zabitych i rannych ofiar. Żaden normalny poborowy by tego nie zrobił, a raczej skierowałby broń w kierunku wydającego rozkaz oficera, stąd motywacja prowokacji. I jeśli dzisiaj koledzy Wałęsy z tamtych lat mają mu za złe, że podczas wydarzeń w tamtym okresie, kiedy tłum przed komendą MO domagał się uwolnienia swoich kolegów, a Wałęsa, poprzez swoje bolkostwo, dostał się do wewnątrz komendy, przemawiał z okna, rzucił kask i kartę zegarową dla swego uwiarygodnienia, a także uspokajał ludzi i doprowadził do uwolnienia kolegów, to ja bardzo przepraszam i poproszę o spojrzenie na sporny wymiar tego bolkostwa troszeczkę inaczej.
Gdyby autorzy byli trochę starsi, to mogliby się pokusić również o nakreślenie pewnego tła Trójmiasta lat 1975/1976 , czyli okresu, w którym Lech został "wyeliminowany z czynnej służby sieci agenturalnej". Ujęcie przez nich sprawy jest na korzyść Wałęsy, bo świadczy o jego ewolucji. Rzeczywistość jest tymczasem inna.
W połowie lat siedemdziesiątych Trójmiasto różniło się znacznie od reszty Polski pod wieloma względami: największy kontakt z zachodnimi obywatelami (dwa duże porty Gdynia i Gdańsk), niższa o 20 proc. niż w centralnej i południowej Polsce czarnorynkowa cena dolara, możliwość otwartej krytyki władz centralnych w Warszawie. Ludzie na Wybrzeżu Gdańskim nie darowali władzy masakry grudniowej 1970 i wcale się z tym nie kryli przez całe lata siedemdziesiąte. Nawet działacze partyjni Stoczni Gdańskiej potrafili z hukiem trzaskać drzwiami i opuszczać w proteście posiedzenia KW. Nie zmienia to faktu, że szary robotnik czy szary student opozycjonista z Trójmiasta byli dalej bici i szykanowani przez MO i SB, ale generalnie na Wybrzeżu Gdańskim ludziom oddychało się w tym czasie lżej niż w pozostałej części kraju.
Czy zatem Lechu uznał błędy młodości i zrezygnował ze współpracy z SB z pobudek moralnych? Uważam, że nie, to była zwykła taktyka. Lech Wałęsa, przy wszystkich swoich wadach, posiadał niesamowicie silny instynkt polityczny, wyczuł wcześniej zmieniający się wiatr historii i odpowiednio zmienił kąt swoich żagli.
Nie moją rzeczą jest ocena tego bolkostwa, spróbujmy zajrzeć nieco wstecz. Jan III Sobieski, król Polski i bohater spod Wiednia, służył w młodości okupantom szwedzkim? Służył! Król Stasio Poniatowski donosił imperatorowej, i to w łóżku? Donosił! Józef Piłsudski tworzył zalążki uzbrojonej armii polskiej w silnym Cesarstwie Austriacko-Węgierskim, zgodę zaborcy dostałÉ no właśnie, za co? Roman Dmowski głosował w Dumie rosyjskiej za jak największym budżetem zbrojeniowym Rosji, wielu ówczesnych uważało to za zdradę Polski i wieszało psy na panu Romanie, ale to była jedyna droga do wolności Polski, bo tylko silna Rosja mogła prowadzić wojnę z drugim zaborcą, silnymi Prusami, co też później się wydarzyło i przyniosło nam niepodległość.
Wracając do Lecha, ówcześni jego koledzy, dzisiejsi adwersarze (Gwiazdowie, Wyszkowski, Walentynowicz) podkreślają, że Wałęsa przyznał się kolegom z WZZ do donosicielstwa i że taśma z nagraniem tego wyznania jest u marszałka Borusewicza. HmmmÉ Taki fakt, na pierwszy rzut oka, jest przeciwko Wałęsie, w rzeczywistości jest jak najbardziej na korzyść Lecha. Nieważne, że pokrętnie, nieważne, że przymuszony, aleÉ przyznał się kolegom z opozycji do współpracy z SB. A było to przed rokiem 1980. I tu sprawa lustracji Wałęsy, przewodniczącego Solidarności, jest zakończona. Hej, hej, panowie Gwiazda, Wyszkowski, pani Walentynowicz, wiedzieliście, kim był Wałęsa? Wiedzieliście. I co zrobiliście 14 sierpnia 1980, kiedy wybuchł strajk? Potrzebowaliście lidera? Potrzebowaliście. Ospowaty (z pełnym szacunkiem), sepleniący inteligent Andrzej Gwiazda nie miał szans pociągnięcia tłumów, zresztą przegrał wybory z Wałęsą w Oliwie rok później. Żona p. Andrzeja też nie dałaby rady. Pani Anna Walentynowicz, z pełnym szacunkiem, całując jej ręce za doznane cierpienia, też nie wyprowadziłaby buntu na szerokie wody.
Trzeba było działać szybko. Wałęsa był młody (35 lat), bojowy, charyzmatyczny, szybki, wygadany, wprawdzie w swoistym, wałęsowskim języku, ale wygadany, robotnik, sarmackie wąsy, a jakże, głęboko praktykujący katolik, no a przede wszystkim potrafił się sprzedać zachodnim stacjom telewizyjnym, a tu liczyły się godziny. Być może Wałęsa chciał zgasić strajk w zarodku, ale szybko się zorientował o sile protestu, unikał prowokacji i trzymał wszystko w ryzach do decydującego ciosu, a ten przyszedł wtedy, gdy stanęły śląskie kopalnie. Dalej wszystko wiemy.
A prezydentura i "odchudzanie" swojej teczki? Z pełnym szacunkiem dla p. Antoniego Macierewicza, wierząc, że wszystkie działania b. ministra SW wynikały z pobudek patriotycznych, to trzeba powiedzieć, że p. Antoni wykonał uchwałę Sejmu w czerwcu 1992 trochę tak po swojemu. Nie podał nazwisk wojewodów (ochrona swojaków?), co zgłosił w uchwale poseł Korwin-Mikke, oraz otwarcie postulował, że ludzie z opracowanej przez niego listy powinni usunąć się z życia politycznego. Racja, tylko o tym decyduje nie pan Macierewicz, a Sejm, a pośrednio wyborcy.
A co w przypadku, jeśli ludzie chcą Bolka, bo może natężenie bolkostwa nie jest groźne? A Wałęsa ponownie, już po ujawnieniu listy Macierewicza, przyznał się do podpisania kilku dokumentów SB, pokrętnie, zawile, w stylu: coś tam kiedyś robiłem dla SB, ale tak naprawdę to byłem przeciw. Szybkie wycofanie tego oświadczenia pod naciskiem działaczy Unii Demokratycznej i liberałów nie zmienia faktu, że Wałęsa się przyznał. A i misiowaty mec. Jan Olszewski też nie jest bez winy, bo wiedział, że reprezentuje rząd mniejszościowy, a prawa demokracji są, jakie są. Tu należało prosić Sejm o więcej czasu na opracowanie ustawy, podkreślić gospodarcze osiągnięcia tego rządu, wtedy nikt z posłów nie odważyłby się podskoczyć w 1992 r. panu premierowi, mecenasowi Janowi Olszewskiemu. Ale, byłoÉ minęło. Co powinien zrobić Lechu dzisiaj? Zagrać państwowotwórczo, a mianowicie:
1. Przestać szczekać i grozić sądami (skąd my w Toronto to znamy?). Teoretycznie IPN powinien był w pierwszej kolejności doprowadzić do zawieszenia, korzystnego dla Lecha, wyroku Sądu Lustracyjnego, a potem ten wyrok krytykować. Jest tu jakaś furtka prawna przeciw IPN i na pewno Wałęsa jest i będzie przez różnych ludzi, którzy boją się lustracji lub otwarcia akt bezpieki, naciskany, by pójść w tym kierunku, być może będą padać postulaty o rozwiązanie IPN-u. I cokolwiek wystraszeni b. agenci wymyślą, to będzie to desperacki rzut na taśmę, który Lechowi i tak już nic nie pomoże, tylko będzie przedłużeniem osłaniania zagrożonych lustracją.
2. Lechu powinien sprawę postawić po męsku: O zasługach więcej nie będę mówić, sami Państwo oceniajcie. Do bolkostwa się przyznawałem, tak kolegom z WZZ jak i za prezydentury, a natężenie tego bolkostwa uważam za sprawę sporną i dlatego trochę odchudziłem swoją teczkę, za co rodaków bardzo przepraszam.
3. Ja, Lech Wałęsa, wystawiam czeki, na określone sumyÉ PLN dla konkretnych ludzi pokrzywdzonych moim młodzieńczym bolkostwem.
4. Ja, Lech Wałęsa, przeznaczam sumę 1000,00 USD plus rozsądny procent za okres 38 lat (równowartość 13.000 zł z lat 1970-1975) na cele charytatywne. I proszę pana premiera Donalda Tuska o spełnienie obietnicy wyborczej i otwarcie wszystkich archiwów SB. Koniec.
Czy jest inne wyjście ostatecznego zamknięcia sprawy bolkostwa? Nie ma.
Andrzej T. Chronowski
Mississauga
W obronie dobrego imienia Polski...
Ontario Press Council 2 Carlton Street, Suite 1706 Toronto, ON M5B 1J3
Dear Mr. Sufrin:
Re: Globe and Mail
This is an outline of our unresolved complaint against the Globe and Mail.
1. On May 15, 2008, the Globe and Mail published an article by Antony Polonsky entitled "Polish nurse saved 2,500 Jewish children from the Nazis," which stated in part: "Unusually for a Catholic child, she (Irena Sendler) was allowed to play with Jewish children as she grew up."
2. On May 18, the Canadian Polish Congress sent a letter to the editor of the Globe and Mail for publication, taking issue with this statement. Our letter made two points: (1) It was not unusual for Polish Catholic and Jewish children to play together; and (2) the opposition often came from the Jewish side. The latter assertion was copiously documented.
3. On May 24, after our initial complaint to the Ontario Press Council, the Globe and Mail published a much abbreviated version of our letter, removing any reference to the fact that Jews were often opposed to their children playing with Polish children.
4. Within days, on May 26, the Globe and Mail ran a letter in response to ours, by Max Zinger, which simply reiterated the initial charge that Polish and Jewish children didn't play together and implied again that it was all the fault of the Poles.
5. In our reply to the Globe and Mail we attached a short letter for publication, which referred to the fact that the opposition often came from the Jewish side. This was the very point that the Globe and Mail excised from our original letter, yet saw fit to repeat in a letter published in response to ours. Our second letter was not published.
6. On June 17, the Globe and Mail published an article by Kate Hammer entitled, "Holocaust survivor to fund centre," which stated in part: "He (Michael Neuberger) fled the ghetto for the home of a friend, a 'Pollack' who agreed to hide him from the Gestapo."
7. The use of the derogatory term "Pollack" prompted us to forward to the Globe and Mail, on June 18, another short letter for publication that made a connection between the original charge (that Poles forbade their children to play with Jewish children) and the fact that a
Jewish survivor apparently thinks it appropriate to refer to the Pole who risked his life to save him as a "Pollack". That letter, which was again not published, reads:
In his letter (May 26) Max Zinger simply repeats Antony Polonsky's unfounded claim that Polish and Jewish children did not play together allegedly because of opposition on the part of Poles.
Numerous Jewish memoirs, however, state that Jewish parents often forbade and even scolded their children for playing with Polish children. Nonetheless, such interaction was not an uncommon occurrence.
The longevity of this bias was demonstrated in a recent reference to a Pole, who put his life on the line to rescue Michael Neuberger, by the pejorative term "Pollack". ("Holocaust survivor to fund centre," June 17).
While the Globe and Mail has attempted to portray this as an insignificant matter, why did they publish the charges not once but on two separate occasions? It is also telling that the Globe and Mail thinks it appropriate to use the derogatory term "Pollack", without any comment. Perhaps they can provide recent examples of the casual use of terms like "Nigger" or "Kike" in their paper.
We are therefore continuing and expanding our complaint against the Globe and Mail for denying us a fair opportunity to reply to charges repeated twice in their paper and to the use of the derogatory term "Pollack".
Yours truly,
Jan Cytowski
President Canadian Polish Congress, Toronto District 206 Beverley St. Toronto, Ont. M5T 1Z3 tel/fax 416-971-9848.
GONIEC NR 25/2008
Komunikat końcowy Porozumienia Organizacji Niepodległościowych
W dniach 7-8 czerwca 2008 odbyło się w Wiśle spotkanie przedstawicieli 36 organizacji niepodległościowych. Celem naszej inicjatywy jest przywrócenie w świadomości społecznej znaczącego udziału antykomunistycznych formacji niepodległościowych w walce o wolność Polski.
Zadaniem naszym będzie wspieranie wszystkich, którzy poświęcali się sprawie niepodległości Rzeczypospolitej. Postanowiono, co następuje:
- powołać Porozumienie Organizacji Niepodległościowych;
- założyć stronę internetową do sprawnego komunikowania się i informowania społeczeństwa o pracach bieżących PON;
- zostały wybrane osoby odpowiedzialne za koordynowanie działań PON:
a) Jadwiga Chmielowska z Solidarności Walczącej,
b) przedstawiciel LDP "N",
c) Piotr Hlebowicz - Porozumienie Prasowe "Solidarność Zwycięży", Autonomiczny Wydział Wschodni Solidarności Walczącej,
d) przedstawiciel Federacji Młodzieży Walczącej,
e) Brunon Jerzy Ponikiewski - Legion Polski,
f) Tadeusz Bielawski - Konfederacja Polski Niepodległej,
g) Kazimierz Michalczyk - Solidarity with Solidarity - Berlin;
- wybrano zespół ds. prac nad ustawą Kombatancką oraz odszkodowań i zadośćuczynienia wobec osób represjonowanych za działalność na rzecz niepodległości państwa polskiego;
- powołano komisję do prac nad projektem zasad współpracy;
- wezwano członków poszczególnych organizacji, którzy nie wystąpili do tej pory do IPN-u z wnioskiem o udostępnienie akt i potwierdzenie, że nie byli współpracownikami służb specjalnych PRL-u;
- dla zgromadzenia materiałów dokumentujących działalność organizacji niepodległościowych i ich weryfikacji powołano komisję historyczną.
LIBERALNO-DEMOKRATYCZNA PARTIA "NIEPODLEGŁOŚĆ"
LEGION POLSKI
ZWIĄZEK KONFEDERATÓW POLSKI NIEPODLEGŁEJ
KONWENT SENIORÓW NIEZALEŻNEGO RUCHU LUDOWEGO
OGÓLNOPOLSKI KOMITET OPORU ROLNIKÓW
RUCH WOLNYCH DEMOKRATÓW
KONFEDERACJA POLSKI NIEPODLEGŁEJ
SOLIDARNOŚĆ WALCZĄCA
AUTONOMICZNY WYDZIAŁ WSCHODNI "SOLIDARNOŚCI WALCZĄCEJ"
SOLIDARITY WITH SOLIDARITY
TOWARZYSTWO SOLIDARNOŚĆ BERLIN
WYDAWNICTWO "HUTNIK"
POLSKA PARTIA NIEPODLEGŁOŚCIOWA
UGRUPOWANIE NIEPODLEGŁOŚCIOWE " ZAMEK"
NIEPODLEGŁOŚCIOWY SOJUSZ MAŁOPOLSKI
NARODOWE ODRODZENIE POLSKI
KLUBY SŁUŻBY NIEPODLEGŁOŚCI
FUNDACJA "ORIENTACJA"
POROZUMIENIE PRASOWE "SOLIDARNOŚĆ ZWYCIĘŻY"
FEDERACJA MŁODZIEŻY WALCZĄCEJ - obserwator
GRUPA POLITYCZNA "BAZA"
STOWARZYSZENIE "SOLIDARNOŚĆ WALCZĄCA"
MIEJSKA KOMISJA KOORDYNACYJNA REGIONU ŚLĄSKO-DĄBROWSKIEGO
REGIONALNA KOMISJA KOORDYNACYJNA NSZZ "S" Reg. ŚLĄSKO- DĄBROWSKIEGO
DELEGATURA GLIWICKA RKW - "MANIFESTACJA GLIWICKA"
MIĘDZYZAKŁADOWY KOMITET ZAŁOŻYCIELSKI NSZZ "S" 1980-81 r. PRZEWODNICZĄCY ZR. RZESZÓW
MIĘDZYZAKŁADOWY KOMITET STRAJKOWY /ZAŁOŻYCIELSKI/ ZR NSZZ "S" 1980-81 r. KATOWICE
MIĘDZYZAKŁADOWY KOMITET ZAŁOŻYCIELSKI NSZZ "S" 1980-81 r. INOWROCŁAW
NSZZ "ROLNIKÓW INDYWIDUALNYCH"
ZWIĄZEK WIĘŹNIÓW POLITYCZNYCH OKRESU STANU WOJENNEGO - AUSTRALIA
STOWARZYSZENIE OSÓB REPRESJONOWANYCH HRUBIESZÓW '81
OGÓLNOPOLSKIE STOWARZYSZENIE OSÓB REPRESJONOWANYCH W WOJSKOWYCH OBOZACH SPECJALNYCH
STOWARZYSZENIE REPRESJONOWANYCH W STANIE WOJENNYM REG. ŚLĄSKO-DĄBROWSKIEGO
STOWARZYSZENIE REPRESJONOWANYCH W STANIE WOJENNYM ODDZIAŁ WOJ. JAROSŁAW
RUCH OBRONY POKRZYWDZONYCH
OPOLSKIE STOWARZYSZENIE PAMIĘCI NARODOWEJ
POPIERAJĄ:
GRUPY OPORU SOLIDARNI
GOŚCIE HONOROWI:
JOANNA DUDA - GWIAZDA MKS, MKZ, ZR NSZZ "SOLIDARNOŚĆ" 1980-81 R. GDAŃSK
ANDRZEJ GWIAZDA - MKS, MKZ, KKP, ZR, KK NSZZ "SOLIDARNOŚĆ" 1980 r.
LISTY DO ZGROMADZONYCH SKIEROWALI:
Andrzej Rozpłochowski - przewodniczący MKS/MKZ, ZR Katowice NSZZ "S" - USA
Edward Sołtys - dyrektor Kanadyjsko-Polskiego Instytutu Badawczego w Toronto - Kanada
Hanna Labrenz-Weiss - Urząd Gaucka - Niemcy
Edward Czernyszewicz - przewodniczący Miejskiej Komisji Koordynacyjnej w Bytomiu - Szwecja 1981 r.
Krzysztof Bzdyl - współzałożyciel KPN
Elżbieta Szczepańska - MKZ Katowice (interwencje) RKK NSZZ"S" - Australia
KOMUNIKAT PODPISALI:
Piotr Majchrzak
Tadeusz Stański
Kornel Morawiecki
Antonina Komorowska
Janina Jadwiga Chmielowska
Adam Słomka
Zbigniew Nylec
Brunon Jerzy Ponikiewski
Witold Hatka
Antoni Kopaczewski
Janusz Szkutnik
Adam F. Wojciechowski
Piotr Hlebowicz
Marian Stachniuk
Krzysztof Wianecki
Leszek Jaranowski
Janusz Kamocki
Kazimierz Michalczyk
Waldemar Pernach
Maria Pernach
Krystyna Szkutnik
Bogusław Pietrus - obserwator
Marek Skawiński - obserwator
Jerzy Łysiak
Jacek Jagiełka
Jan Kowalski
Leopold Sobczyński
Robert Majka
Małgorzata Niedzielska
Karol Gwoździewicz
Zygmunt Miernik
Mariusz Cysewski
Jan Beszta-Borowski
Zygmunt Grzesiak
Jan Nebesio
Antonii Kopaczewski
Waldemar Mikołowicz
Marek Krzemiński
Urszula Neupert
Sławomir Karpiński
Anna Nikodem Przekupieniowa
Lech Osiak
Edward Wróblewski
Tadeusz Drzazgowski
Nina Szymanowicz
Zbigniew Gedowski
Komunikat 1
Porozumienia Organizacji
Niepodległościowych
Uczestnicy spotkania uznali za celowe utworzenie funduszu interwencyjnego do udzielania pomocy materialnej osobom wywodzącym się ze środowisk niepodległościowych żyjących w ubóstwie.
UCHWAŁA NR 1
z dnia 7.06.2008
Porozumienia Organizacji
Niepodległościowych
Powołuje się zespół ds. prac nad ustawą Kombatancką oraz odszkodowań i zadośćuczynienia wobec osób represjonowanych za działalność na rzecz niepodległego bytu państwa polskiego w składzie:
1) Sławomir Karpiński
2) Zygmunt Miernik
3) Sławomir Czyż
4) Jadwiga Chmielowska
5) Leopold Sobczyński
6) Waldemar Pernach
7) Adam Słomka
Wyżej wymienione osoby upoważnia się do reprezentowania i udziału w pracach legislacyjnych nad ustawami.
Zebrani oczekują od Prezydenta, Premiera oraz rządu szybkiego wprowadzenia pod obrady Sejmu poprawionych projektów ustaw kombatanckich w celu naprawienia wyrządzonych krzywd.
Komisja Prawdy Historycznej
Porozumienie Organizacji Niepodległościowych powołało Komisję Prawdy Historycznej.
Komisja obradowała w składzie:
Robert Majka
Jacek Jagiełka
Marek Skawiński - obserwator
Krystyna Szkutnik
Jerzy Rachowski
Urszula Neupert
Antonii Klusik
Ustalono, iż podstawowymi celami Komisji będzie:
- gromadzenie materiałów dokumentujących działalność organizacji niepodległościowych,
- opracowanie własnego programu badań naukowych,
- współpraca ze stowarzyszeniami skupiającymi ludzi z nurtu niepodległościowego
- weryfikacja postaw uczestników ruchu niepodległościowego w porozumieniu z IPN.
Stanowisko Porozumienia Organizacji Niepodległościowych
Kolejny wyrok na wolne słowo.
Gdański Sąd Apelacyjny utrzymał wyrok sądu w Toruniu, który nakazał historykowi, profesorowi Andrzejowi Zybertowiczowi, przeprosić sekretarza programowego TVN Milana Suboticia oraz wpłacić 10 tys. zł na cel społeczny.
Andrzej Zybertowicz jest kolejną ofiarą systemu prawnego, w którym prawda materialna nie odgrywa żadnej roli. Każdy współpracownik służb specjalnych PRL może oskarżyć o naruszenie dóbr osobistych historyka lub dziennikarza, który próbuje zbadać lub dotrzeć do prawdziwych przyczyn zaistniałych zdarzeń.
W takich sytuacjach sąd nie rozstrzyga, czy publikacja zawiera kłamstwa czy prawdę. Zawsze osoba oskarżona o naruszenie dóbr osobistych zostaje skazana. Jest to oczywiste naruszenie wolności słowa, swobody badań naukowych i, co najważniejsze, prawa opinii publicznej do poznania prawdy.
Jeśli nie obronimy osób, które mają odwagę podejmować niepoprawne tematy i informować opinię publiczną o swoich wątpliwościach lub rezultatach swoich badań, będziemy ciągle ofiarą propagandowych manipulacji i mimo pozornego pluralizmu mediów będziemy skazani na jednostronne opinie.
OŚWIADCZENIE
Porozumienie Organizacji Niepodległościowych skupiające 36 formacji działających (walczących) w okresie PRL z niepokojem obserwuje działania służące likwidacji mediów publicznych. Naszym zdaniem, podejmowane kroki mogą doprowadzić do całkowitego rozchwiania i tak nadwątlonego pluralizmu środków przekazu. Dążenie do likwidacji abonamentu, a co za tym idzie komercjalizacja mediów publicznych z czasem doprowadzić może do całkowitego podporządkowania informacji biznesowi i polityce.
Media publiczne są nadzieją, iż nie zostaniemy bezbronni wobec manipulacji. Mamy świadomość, że niezależność mediów skutkuje niezależnością opinii i pozwala obywatelom podejmować odpowiedzialne i racjonalne decyzję. Komunikacja społeczna jest bowiem warunkiem funkcjonowania społeczeństwa.
LIST OTWARTY DO
PREZYDENTA KACZYŃSKIEGO
Szanowny Panie Prezydencie!
My, uczestnicy Konferencji Organizacji Niepodległościowych, zgromadzeni w Wiśle w dniach 7 -8 czerwca 2008 roku, prosimy o awansowanie o stopień wyżej wszystkich walczących o wolność Ojczyzny żołnierzy Polski Podziemnej zamordowanych w latach powojennych zarówno przez służby sowieckie, jak i komunistyczne, często niestety noszące polskie mundury.
Awans żołnierzy polskich mordowanych przez NKWD w Katyniu i w innych miejscach zagłady, powinien również być udziałem generała "Nila", porucznika "Anody", rotmistrza Pileckiego i tysięcy ich towarzyszy,mordowanych czasem bez sądu, a czasem z wyroku tzw. sądów wojskowych.
STANOWISKO
My, uczestnicy Konferencji Organizacji Niepodległościowych, zgromadzeni w Wiśle w dniach 7-8 czerwca 2008 roku, z przerażeniem stwierdzamy, że niedawny wyrok Sądu Najwyższego uznający, że nie można pociągać do odpowiedzialności prokuratorów wojskowych okresu stalinowskiego za współuczestnictwo w wydawaniu wyroków i egzekucjach na żołnierzach Polski Podziemnej, gdyż działali zgodnie z obowiązującym wówczas prawem, w konsekwencji daje prawo rodzinom skazanych swego czasu zbrodniarzy hitlerowskich żądania ich rehabilitacji - jako że również oni działali zgodnie z obowiązującym ich prawem. Tak samo mordercy żołnierzy polskich w Katyniu i w innych miejscach zagłady działali na mocy decyzji najwyższych władz ZSRR - czyli zgodnie z obowiązującym ich prawem. Równocześnie przypominamy, że międzynarodowy trybunał w Norymberdze działania na mocy zbrodniczego prawa nie uznał za okoliczność łagodzącą.
GONIEC NR 24/2008
Dlaczego powstała i jaka będzie Partia Polska?
Powstała "Europa Wolnych Ojczyzn - Partia Polska", otwarta formacja patriotyczna, przystosowana do prowadzenia działań w nowych warunkach politycznych.
Ściśle określony harmonogram prac nie przewiduje w czerwcu organizowania pełnej kampanii informacyjnej, jednak spore zainteresowanie z jakim spotkaliśmy się po opublikowaniu pierwszych materiałów, skłania do wyjaśnienia kwestii, o które najczęściej nas pytano.
Geneza
13 grudnia 2007 r. w Opactwie Tynieckim na ogólnopolskiej debacie poświęconej współczesn ym zagrożeniom Wiary i Wolności Polaków oddano hołd Konfederatom Barskim, przeprowadzono dyskusję - po czym podpisano Deklarację Tyniecką Polskich Środowisk Patriotycznych, której sygnatariusze zobowiązali się do zgodnej współpracy dla zachowania zagrożonych wartości.
Przybyli przedstawiciele wielu organizacji społecznych i politycznych.
Inicjatorem spotkania była niezależna partia gospodarcza - Polskie Porozumienie Przedsiębiorczości i Pracy (www.porozumienie.pl).
Komitet
12 stycznia 2008 r. w Krakowie sygnatariusze Deklaracji Tynieckiej utworzyli Obywatelski Komitet Europa Wolnych Ojczyzn - Akcja Polska. Komitet m.in. opracował kwestionariusz do zbiórki podpisów poparcia dla ogólnokrajowego referendum w sprawie ratyfikacji Traktatu Lizbońskiego, skonsolidował wysiłki wielu środowisk i wezwał Rzecznika Praw Obywatelskich do obrony praw konstytucyjnych zagwarantowanych w art. 61 Konstytucji RP.
Komitet rozwinął szeroką kampanię informacyjną w kraju i poza jego granicami. Stosowne informacje dostępne są na stronie www.ewo-akcjapolska.pl.
Partia
25 maja 2008 r. w Krakowie powstała Partia Polska.
W wyniku możliwego do przewidzenia pogwałcenia praw narodów oraz ducha demokracji na Starym Kontynencie - akcja proreferendalna oraz kampania informacyjna Komitetu Obywatelskiego EWO - Akcja Polska dobiegły końca.
Działania długoterminowe i prowadzone w pełnym zakresie wymagają zmiany formuły organizacji.
Jedynie adekwatną do prowadzenia działań politycznych jest właśnie partia polityczna - realizująca nasze konstytucyjne prawa i funkcjonująca na podstawie przepisów stosownej ustawy. W nazwie naszej partii pragniemy zachować pamięć okoliczności, w jakich powstaje, oraz odwołać się do wartości podstawowych i wspólnych. Dlatego brzmi ona "Europa Wolnych Ojczyzn - Partia Polska". Środowiska, które tworzyły Komitet i przyłączały się do jego prac w trakcie kilkumiesięcznej kampanii, były na zaistniały rozwój wypadków przygotowane.
Na polskiej scenie politycznej nie funkcjonuje obecnie żadna partia przystosowana mentalnie i programowo do działania w warunkach integracji europejskiej, która mogłaby skutecznie bronić polskich interesów. Podmioty polityczne są obciążone błędami przeszłości, z upodobaniem eksponują drugorzędne różnice, a ludzie zbyt często są ze sobą zwyczajnie skłóceni.
Jako założyciele Partii Polskiej jesteśmy otwarci na inne środowiska i działamy wyłącznie z czystych pobudek. Proponujemy zatem nową, higieniczną intelektualnie, a przy tym nienaganną moralnie formułę współpracy.
Partia tworzona jest z inicjatywy uczciwych i zatroskanych o los Ojczyzny obywateli polskich.
Nowa formacja pozytywnie nawiązuje do całego dziedzictwa myśli niepodległościowej, nie preferuje ideologicznych dyskusji, a przy tym definitywnie odchodzi od konfrontacyjnego sposobu myślenia socjalistów i liberałów.
Rodakom proponujemy koncyliację, współpracę i twardą obronę naszych narodowych interesów.
Akceptujemy integrację europejską w formule Europy Wolnych Ojczyzn, przy zachowaniu bezpiecznych wspólnot naturalnych - rodzinnych, państwowych i religijnych.
Bliższe informacje można znaleźć w dokumentach pn. "Manifest ideowy Partii Polskiej" oraz "Deklaracja programowa Partii Polskiej". Są one dostępne na www.ewo-akcjapolska.pl i www.porozumienie.pl.
Propozycje współpracy
Statutowe zapisy dot. członkostwa w Partii Polskiej przewidują możliwość podwójnego członkostwa z partiami, które decyzją Rady Naczelnej zostaną uznane za partie nie będące konkurencyjnymi względem Partii Polskiej.
Symetryczny zapis wprowadziło już gospodarcze Porozumienie. Pierwszą decyzją Rady Naczelnej będzie uznanie trzech partii działających obecnie na scenie politycznej, za partie, z którymi będzie możliwa bliska współpraca na ww. warunkach.
Już dziś wzywamy do współpracy i wprowadzenia symetrycznych zapisów statutowych te partie polityczne, w których silny jest nurt chrześcijański i niepodległościowy.
Chętnie będziemy wspólnie wspierać konkurencyjność rodzimych firm i tworzenie nowych miejsc pracy w kraju. Kwestie dot. polskich przedsiębiorstw małych i średnich (często rodzinnych) zawsze będziemy obejmować naszą szczególną troską.
Niezależnie od obecnej gotowości kierownictw tych partii do współpracy, oferta nasza jest skierowana do wszystkich organizacji społecznych oraz wszelkich ludzi dobrej woli w Polsce.
Prognozy
Partia Polska wychodzi z założenia, że najwygodniejszymi konkurentami dla formacji obojętnych w stosunku do zachowania wolności i tożsamości narodowej Polaków - są te organizacje partyjne, które na skutek rozmaitych wydarzeń nie są już obecne w polskim parlamencie i mają niewielkie szanse na odzyskanie swojego elektoratu.
Nie jest wykluczone, że "kreujące" scenę polityczną - wyniki tzw. sondaży, będą nieznacznie dla nich zwyżkowały, sprzyjając zachowaniu stanu obecnego, aż do najbliższych wyborów. Jest możliwe, że mimo pewnej, spóźnionej już dziś refleksji, żadne istotne zmiany do czasu wyborów w tych partiach nie nastąpią.
Partia Polska przyjmie także taką sytuację ze zrozumieniem, utrzymując niezmiennie szeroką ofertę zgodnej, politycznej współpracy - na nowatorskich, bardziej zaawansowanych strategicznie warunkach.
Kraków, 2 czerwca 2008r.
Z up. Komitetu
Założycielskiego Partii Polskiej
Jan Szczepankiewicz
Szanowna Redakcjo!
W minioną sobotę, tzn. 8 czerwca 2008 roku, zostaliśmy poinformowani w czasie Mszy Świętej, że parafia Matki Boskiej przy 1996 Davenport Road w Toronto będzie przekazana w listopadzie 2008 roku "innej grupie etnicznej". Ostatnia msza polska zostanie odprawiona 23 listopada 2008 roku.
Jest to niespełna 3 lata po obchodach 90-lecia tej parafii, które odbyły się 18 września 2005 roku.
Zarys historyczny
1915-2005
Historia polonijnej parafii Matki Bożej w Toronto sięga początków XX wieku. Z rozgrabionych przez zaborców ziem polskich przybywało coraz więcej Polaków. Osiedlali się między innymi w ówczesnej dzielnicy West Toronto. Rzecz jasna, pragnęli swej świątyni, w której mogliby się modlić w ojczystym języku. Ze zrozumieniem patrzył na tę potrzebę ówczesny arcybiskup Toronto, ks. Neil McNeil. Oddał najpierw do dyspozycji Polaków kapliczkę św. Jana obok kurii biskupiej na ulicy Church, starając się zarazem znaleźć polskich księży do sprawowania liturgii po polsku. W 1911 roku sprowadził księży do pierwszego polonijnego kościoła podarowanego Polakom przez kanadyjskiego filantropa Eugene O'Keefe, dzisiejszego kościoła św. Stanisława.
W tym czasie Polacy zamieszkali w West Toronto zbierali się na niedzielną liturgię w piwnicy ukraińskiego kościoła św. Jozefata na ulicy Franklin. Wreszcie w 1914 r. arcybiskup Neil McNeil powierzył misję budowy polskiego kościoła ks. Marianowi Wachowiakowi, który tymczasowo pełnił posługę duszpasterską w kościele św. Stanisława.
Ks. Wachowiak powołał Komitet Parafialny i zlecił mu zadanie zbierania funduszy na budowę kościoła. Pierwsza wspólnota parafialna liczyła około 250 rodzin. Mimo znacznych trudności ze zdobyciem pieniędzy doszło do budowy i w ostatnią niedzielę października 1915 roku duszpasterz diecezji arcybiskup McNeil poświęcił nowy kościół pod wezwaniem Narodzenia Matki Bożej. Był to pierwszy polski kościół w Toronto zbudowany od podstaw przez Polonię.
W zamiarze pierwszych budowniczych miała to być przyszła szkoła, dlatego budynek był niski z płaskim dachem. Przyszłą świątynię z prawdziwego zdarzenia planowano wybudować później, na innej parceli. Niestety, trudna sytuacja finansowa społeczności polonijnej nie pozwoliła zrealizować świątyni.
Pierwszą organizacją parafialną powołaną do życia przez proboszcza-założyciela parafii ks. M. Wachowiaka było Towarzystwo Imienia Jezus. Była to organizacja mężczyzn. Zasłużyła się bardzo w organizacji życia tak duchowego, jak i organizacyjno-towarzyskiego parafii. W ślad za nią ks. Wachowiak utworzył również organizację dla kobiet - Towarzystwo Niewiast Różańcowych.
Wkrótce po konsekracji kościoła proboszcz-założyciel zakończył pracę w parafii i powrócił do Stanów Zjednoczonych. Potem następowały dość częste zmiany duszpasterzy aż do roku 1920, gdy probostwo objął ks. Józef Dekowski. Zastał on parafię na skraju bankructwa. Z pomocą przyszedł znów arcybiskup Mc Neil, który przejął na siebie cały dług, biorąc w zamian część parceli kościelnej i starą plebanię. Parafia wolna była od długu. Późniejszy duszpasterz diecezji ks. arcybiskup James C. McGuigan podarował w 1938 roku wcześniej zabraną działkę i dodał 500 dol. gotówki na podwyższenie gmachu kościelnego. Dzisiejszą architekturę kościół uzyskał w 1938 roku, kiedy to podniesiono mur i pokryto świątynię dachem spadzistym z wieżyczką. Stało się to za kadencji ks. Władysława Gulczyńskiego. Duszpasterz ten z myślą o rozwoju polskiej szkoły i nauki religii sprowadził z Buffalo dwie siostry felicjanki, ss. Eustachię i Bonfilię. Rozmach prac dokonanych przez tego proboszcza przerwała jego tragiczna śmierć w wypadku samochodowym w 1940 roku. Wówczas ks. arcybiskup McGuigan zwrócił się do ojców oblatów z prośbą o przejęcie opieki duszpasterskiej nad parafią. Zgromadzenie skierowało do pracy o. Piotra Klitę. Rozpoczął się oblacki rozdział w historii polonijnej parafii Matki Bożej, który trwa aż do dnia dzisiejszego. Proboszczami byli tutaj między innymi: oo. Stanisław Puchniak, Feliks Kwiatkowski i Stanisław Baderski.
Aktualnym duszpasterzem parafii jest o. Antoni Mendrela, który już wcześniej w latach 1981-1984 pełnił tutaj tę funkcję. Oprócz wspomnianych wyżej dwóch najstarszych organizacji parafialnych działały tu: Towarzystwo Wzajemnej Pomocy "Polonia", wcześniej znane pod nazwą "Ulga", oraz Stowarzyszenie Weteranów Armii Polskiej, Placówka 133, wsparte później Korpusem Pomocniczym Pań. Działała również polska szkoła. Do dziś działa chór parafialny założony przez ks. Józefa Dekowskiego w latach 20., oraz po krótkiej przerwie od 1991 ponownie mamy Towarzystwo Żywego Różańca, które liczy obecnie 100 osób. Parafia dobiegła 90. rocznicy swego istnienia. Dziś nie ma już takiego znaczenia, jak u początku swej historii. W swoim czasie była jednak ostoją wiary i polskości dla kilku pokoleń Polaków na emigracji.
Dziękujemy ks. arcybiskupowi Szczepanowi Wesołemu za głoszenie rekolekcji i przewodniczenie w uroczystościach jubileuszowych naszej parafii.
Także podziękowania dla wszystkich, którzy w jakikolwiek sposób przyczynili się do uświetnienia jubileuszu parafii czy to przez pracę przy kościele, jak również przez donacje pieniężne. Bóg zapłać!
***
Jak na ironię losu, obchodzimy 150. rocznicę osiedlenia się Polaków w Wilnie na Ontaryjskich Kaszubach. Jego Eminencja ks. Stanisław Dziwisz przybywa z przesłaniem Ojca św. Jana Pawła II "Religia nigdy nie może być powodem konfliktów, nienawiści i przemocy".
Co zostało zrobione, aby zachować polski charakter naszego kościoła, który był pierwszym polskim kościołem w Toronto zbudowanym od podstaw przez Polonię? Dlaczego oddaje się go "innej grupie etnicznej"? Co stanie się za 100 lat ze świątynią, która powstaje w Brampton i jest od podstaw budowana przez Polonię?
Te pytania zostawiamy do Państwa refleksji. Prośbę kierujemy do zwierzchników diecezji: POMÓŻCIE OCALIĆ POLSKĄ PARAFIĘ MATKI BOŻEJ.
Aneta i Piotr Woźnowscy
GONIEC NR 23/2008
***
Przez ostatnie pięć lat, Komitet "Żurakowski Park" zbiera fundusze, by zrealizować budowę muzeum "Avro Arrow" w parku Żurakowskiego w Barry's Bay w Ontario. Obecnie mamy na koncie ok. 50.000 dol. na ten cel. Model słynnego "CF 105 Avro Arrow" został postawiony, jak również statua z granitu postaci Janusza Żurakowskiego.
Pilot Janusz Żurakowski był polsko-kanadyjskim oblatywaczem samolotów, który jako pierwszy w Kanadzie przekroczył barierę dźwięku, pilotując doświadczalny kanadyjski ponaddźwiękowy samolot AVRO Arrow.
Zebrano pamiątki historyczne oraz różne eksponaty dotyczące lotnictwa kanadyjskiego z okresu historii Avro Arrow. Brakuje tylko jednej rzeczy - budynku-muzeum.
Dlatego zwracamy się z apelem do Polonii.
Z Państwa pomocą finansową będziemy mogli zrealizować projekt w najbliższej przyszłości. Wierzymy, że Polonia poprze projekt poprzez donacje jako wyraz partnerstwa i współuczestnictwa w tym historycznym wydarzeniu. Donacje można złożyć w Northern Credit Union w Barry's Bay, numer konta: 540605, lub przesłać czek, wystawiony na "Żurakowski Park Project", 85 Bay Street, Barry's Bay, ON K0J 1B0.
Każdy składający donację znajdzie swoje nazwisko w stałej księdze, otrzyma pokwitowanie w celach podatkowych oraz specjalne zaproszenie na oficjalne otwarcie. W zależności od wysokości donacji i preferencji w jej przeznaczeniu nazwisko ofiarodawcy może zostać umieszczone na zakupionych sprzętach do muzeum, np. szafki na eksponaty muzealne, zestawy audiowizualne, okna, drzwi, krzesła lub innym wyposażeniu.
Z góry dziękujemy za przychylne nastawienie do projektu. Więcej informacji można znaleźć na naszej website - www.zurakowskipark.ca.
Z poważaniem,
Jackie Dorman-Recoskie
Przewodnicząca Komitetu
"Żurakowski Park" w Barry's Bay
Szanowna Redakcjo
Tekstem tym chciałbym odpowiedzieć wszystkim, którzy zainteresowali się moim artykułem pt. "Antysemityzm" i mają zdanie inne niż moja sugestia, lub też nie w całości się z nią zgadzają. Myślę, że temat jest ciekawy i na pewno godny omówienia. Jeśli więc p. Redaktor pozwoli, rozważajmy nadal ten ciekawy problem.
Złamana wieża!
Nieszczęśliwie chyba i z dużą stratą dla mnie tak się jakoś złożyło, że to nie problematyka żydowska stała się tematem mojej edukacji i zawodowych dociekań, choć miałem niewątpliwie do tego zagadnienia wyjątkowy talent, a i zamiłowanie nie mniejsze. Wychowany bowiem w bliskości Żydów i od najmłodszych lat zaplątany w ich egzotykę i tragiczny ich los, przesiąknąłem niejako tematyką żydowską, nie tą oficjalnie rzecz jasna tłoczoną do głów obywateli z racji internacjonalistycznej równości i braterstwa (a w gruncie rzeczy różną nieraz skrajnie od prawdy historycznej, ukazywanej w zależności od potrzeb, koniunktury i rozwoju stosunków braterskich w rejonie Zatoki Perskiej), a tą z osobistych kontaktów i życia codziennego wziętą, która odbiła się trwale w mojej pamięci i tworzy teraz obraz tamtych czasów czysty i na wskroś prawdziwy.
Z problemami tymi, dzięki opatrzności boskiej wyłącznie, nie zostałem związany (chyba na moje szczęście), na śmierć i życie i teraz dzięki temu właśnie mogę, a nawet powinienem dać świadectwo obiektywnej prawdy, a w każdym razie takiej, jaką sobie przed laty przyswoiłem.
Buntuję się więc na wszystkie nieudolne próby ukazywania, a szczególnie analizy problemów polsko- żydowskich, z jakimi chcąc nie chcąc spotykam się na co dzień, a które to próby od chwili gdy nauczyłem się samodzielnie coś nazywać, nazwałem hipokryzją, a teraz po latach, gdy mogę tę nazwę zweryfikować, jestem zupełnie pewny, że nie popełniłem pomyłki.
Stosunki polsko-żydowskie są złe i nic nie wskazuje na to, by mogły się zmienić w najbliższej przyszłości. Ogólnie sprawę ujmując, Żydzi z sobie tylko znanych i pewnie w ich pojęciu jedynie słusznych powodów, podsycają nieustannie nastroje antypolskie i konsekwentnie oskarżają Polaków o antysemityzm, a Polacy z kolei konsekwentnie temu zaprzeczają i oskarżeniami odpowiadają na oskarżenia, zarzucając Żydom antypolonizm. Tworzy się więc tym samym paranoiczny obraz rzeczywistości, którą manifestujemy niekiedy w formie dalekiej od kultury dyplomatycznej.
Słyszy się czasem z oficjalnych źródeł, że owszem, zdarzają się w Polsce wyjątkowo przypadki aktów skierowanych przeciw społeczności żydowskiej, lecz również, że dotyczą one wyłącznie niewielkiego tylko marginesu społecznego, którego to jakoby nieuzasadniona niczym, a demonstrowana publicznie niechęć do Żydów, psuje tym innym, pozostającym w ogromnej większości, a zawsze lojalnym wobec nich (Żydów), opinię w oczach świata. Tymczasem problem tak ujęty ukazuje fakty w fałszywym zupełnie świetle i generalnie nie odpowiada prawdzie.
Prawda bowiem jest taka, że Polacy, wbrew temu, co mówi oficjalna propaganda, są w większości przypadków rzeczywiście antysemitami, a Żydzi natomiast, odgrywając się za lata poniżenia, są antypolonistami.
Nie można jednak pominąć tu faktu, że polski antysemityzm, jeżeli już koniecznie chcemy tak to zjawiska nazywać, jest skrajnie różny od tego, za jaki antysemityzm zwykło się powszechnie uważać, a już zupełnie inny od tego, jaki zademonstrowały faszystowskie Niemcy. Polski antysemityzm utożsamić by można raczej z dyskryminacją czy ksenofobią, a które to zjawiska dotyczyły zazwyczaj nie poszczególnej jednostki ludzkiej, bo tu byliśmy często nawet w przyjaźni, a całej grupy etnicznej, która wyraźnie odróżniała się od polskiej rzeczywistości i była widocznym aż nadto, na tle polskiego krajobrazu, egzotycznym akcentem.
I taki jest właśnie czysty, nieskalany brudami historii i niejasnym interesem obraz rzeczywistości.
To są fakty historyczne, które uczciwy człowiek musi zauważyć i powinien wyciągnąć z nich właściwe wnioski. Prawdą jest jednak i to, że Żydzi zrobili wiele, a nawet bardzo dużo, by taki stan rzeczy sprowokować, a następnie przez długie wieki go utrwalać.
Wielu jednak Polaków nie zdaje sobie z tych problemów zupełnie sprawy, są one bowiem dla nich aż tak oczywisty, że stały się w końcu naturalnym elementem naszego myślenia, rozumienia i traktowania Żydów, a nie żadnym sensu stricto antysemityzmem, którego zresztą meritum nie zostało jeszcze jak dotąd ostatecznie sprecyzowane, o czym wspomniałem w poprzednim artykule.
Każde inne ukazywanie sprawy, jako że nie jest prawdziwe, szkodzi zdecydowanie stosunkom polsko-żydowskim i nie tylko nie pomaga, ale utrudnia załagodzenie sporu. Toteż jeśli chcemy mówić o rozwiązaniu problemu polsko-żydowskiego, musimy wyjść z przedstawionego tu właśnie poziomu.
Najważniejszą, wydaje się, sprawą w stosunkach polsko-żydowskich jest to, by zrozumieć, że nie na podstawie przynależności religijnej powinny się one układać, a na podstawie relacji kształtującej się pomiędzy ludźmi, którzy mieszkają obok siebie, współpracują i prowadzą wspólne interesy, a Biblia w tym wypadku, jako fundament naszych wiar, powinna być czynnikiem stymulującym układy dobrosąsiedzkie, a nie na odwrót. Ale tu znowu ocieramy się o hipokryzję, bo czy Bóg Adama i Ewy, Mojżesza czy Abrahama był inny niż Bóg Jezusa i dalej jest całego chrześcijaństwa? A przecież w ogólnym odczuciu, a i rozrachunku ostatecznym jest właśnie tak. Religia jest więc, bez najmniejszej wątpliwości, czynnikiem destabilizującym i musi być, jeśli chcemy mówić o jakiejś konstruktywnej odnowie, absolutnie pomijana we wzajemnych relacjach. Musimy wyszukać w naszych kulturach ten niezależny, a dany wszystkim ludziom ludzki czynnik i, na nim dopiero budować wzajemne stosunki.
Żydzi, co warto przypomnieć, pierwsi zetknęli się z Bogiem Ojcem i przy nim wiernie pozostali. Chrześcijanie poszerzyli obraz Boga o dwie dodatkowe Osoby Boskie, w które Żydzi nie wierzą, bo nie widział ich ani Adam w Raju, ani Mojżesz na górze Synaj. Żydzi wierzą w to tylko, co widzą, w odróżnieniu od chrześcijan, którzy uwierzyli, choć nie widzieli.
Czy jednak judaizm nie ma nic do zawdzięczenia chrześcijaństwu? Otóż ma, i to nie mało, wydawane bowiem przez chrześcijaństwo miliony egzemplarzy Biblii są w istocie popularyzacją literatury żydowskiej i pozyskiwaniem dla niej milionów zwolenników. To jest niezaprzeczalnie wielka, choć niezamierzona zasługa i dar chrześcijaństwa dla Żydów, a być może nawet było to czynnikiem umożliwiającym im przetrwanie przez wieki.
Żyd nie chce być wiecznie obwoźnym handlarzem, ani też na zawsze pozostać Jankielem, bo stał się nim w momencie utrwalenia się chrześcijaństwa w Europie i ma tego dosyć. Nie dziwota więc przeto, że teraz kiedy ma taką szansę, wyzwala się w nim nagromadzone przez te wieki poczucie poniżenia i kieruje się w stronę przyczyny swojego nieszczęścia, a więc chrześcijaństwa, a szczególnie polskich chrześcijan, których jakoś upodobał sobie szczególnie. (O sprawie tej wspomniałem w poprzednim artykule i pewnie jeszcze do tego wrócę.)
Ale przecież to dowolne, przynależne dziś każdemu z racji prawa do wolności wyznania podejście do kwestii wiary, nie może być powodem do waśni, bo przynależność religijna nie określa przecież jeszcze wartości człowieka. Komedią niewątpliwie, a w oczach Boga ciężkim grzechem jest zapewne licytowanie się swojego Boga przymiotami, możliwościami i potęgą. Bo Bóg, czego jakoś nie chcemy przyjąć do wiadomości, jest Bogiem dla wszystkich i wszędzie, pod każdą szerokością geograficzną, w przeciwnym razie zaakceptować będziemy musieli obecność wielu bogów, a już na pewno dwóch, a więc uznawać typowy dla starożytnych religii politeizm. Wiara więc nie może być miarą oceny wartości człowieka czy narodu, a tym bardziej powodem do jego dyskryminacji czy prześladowań. Wydaje się ponadto, że nieustający wzrost świadomości człowieka, który ma niewątpliwie miejsce, wpływa na systemy religijne i te podlegać też będą proporcjonalnie do świadomości wiernych rozwojowi i w końcu ulegną transformacji, a więc mieć będą coraz mniejszy wpływ na stosunki międzyludzkie. No a różnica kulturowa? No cóż, czasy się zmieniają i czynnik ten nie odgrywa już dziś takiej roli, jaką zwykle odgrywał po pierwsze, dlatego, że w Europie bez granic problem ten praktycznie przestaje istnieć, a po drugie, że Kanada, w której właśnie żyjemy, jest akurat krajem o utrwalonej wielokulturowości i tu mamy dowód właśnie na to, że można.
Czy jednak z takiego rozwoju wydarzeń wypłynąć mogą dla świata, a szczególnie dla Polski jakieś korzyści? Niełatwo na to pytanie odpowiedzieć, wiadomo jednak, że w minionym wieku kraj nasz padł ofiarą planowanego wyniszczenia tak majątku narodowego, jak i, co szczególnie bolesne, polskiej inteligencji, w efekcie czego zostaliśmy pozbawieni możliwości samodzielnego funkcjonowania, a już na pewno mocno ograniczeni w tym względzie, szczególnie w warunkach gospodarki wolnorynkowej i bez pomocy z zewnątrz, lub jakiegoś rozsądnego przymierza czy partnerstwa znów będziemy na tyłach, znów w ogonie Europy, a Żydzi mają to, czego nam brakuje, a my mamy to, czego brakuje im. Warte to przemyślenia i dogłębnej analizy.
Historii Izraela nikt oczywiście nie opisze w artykule, bo tomów na to za mało, warto jednak zwrócić uwagę na niektóre momenty z historii Narodu Wybranego, których znajomość pomoże nam zapewne inaczej spojrzeć i być może zrozumieć całokształt omawianego tu zagadnienia.
Trzeba wiec zacząć bezwzględnie od tego, że cały okres nazizmu, a II wojna światowa w szczególności, miały decydujący wpływ na losy Izraela, bo oprócz tragedii narodu, zakończyły jego 2000-letnią diasporę i dały, jak się wydaje, początek nowej chwały Izraela, który powstał przecież z niczego, bo z ogromnego stosu popiołu - jak Feniks.
Czy jednak aż takie cierpienie i tragedia narodu były Bogu potrzebne? Być może, ale jeśli tak, to cierpienie przecież może Bóg odwrócić i sprowadzić nie mniejszą od cierpienia chwałę, co w historii Izraela miało wielokrotnie miejsce, a teraz wydaje się być potwierdzone niewątpliwym cudem zwycięstwa w wojnie z Arabami.
I stał się nagle Izrael z nicości pępkiem świata, jest bowiem pomostem łączącym dwie potężne kultury. Stoi więc na straży bezpieczeństwa Europy, a zupełnie możliwe, że i świata, toteż odgrywa obecnie ogromną rolę na arenie międzynarodowej.
Zaczyna się więc za sprawą Boga któryś tam z kolei Złoty Wiek Izraela. Czy jednak Izrael stanie na wysokości zadania, czy nie zachłyśnie się sukcesem i nie wybierze znów Złotego Cielca? Tu potrzeba dużo mądrości i dobrej pamięci, które wydaje się Izrael ma. Ale czy aby na pewno?
Na cmentarzu Żydowskim w Tarnowie stoi, a w każdym razie stał, pomnik w kształcie złamanej wieży, a na nim napis : "A słońce świeciło bezczelnie". Dziwny trochę, enigmatyczny, ale i niepokojący jest wydźwięk tego hasła. Zapatrzeni bowiem nadmiernie w naszą pozorną siłę i rozum, zapominamy często, że w istocie na Bożą chwałę i z Jego woli jesteśmy stworzeni i nie nam złorzeczyć, a raczej z pokorą przyjąć Jego wolę i wyrok. Tak uczy każda religia świata.
Widzimy więc, że są różne filozofie i różne punkty widzenia na sprawy i tragedie tego świata. W wypadku Żydów mieliśmy jednak jeszcze jeden, niespotykany chyba poprzednio czynnik, a była nim mianowicie idea totalnej, planowej i zorganizowanej zagłady całego narodu, do urzeczywistnienia której zaangażowano nie tylko wrodzone predyspozycje pewnej części społeczeństwa niemieckiego, ale też najnowsze zdobycze technologii, techniki i nauki. Warto, by pamiętał o tym świat, a szczególnie Żydzi.
Andrzej J. Zając
GONIEC NR 22/2008
"Takich ludzi było niewieluÉ"
U mnie w domu od zawsze mówiło się o cioci Franciszce Skibińskiej, dzięki której moja mama Tamara przetrwała okres okupacji hitlerowskiej. W tym kontekście wspominano wielkie dzieło ratowania dzieci żydowskich, w zorganizowanej akcji Ireny Sendler.
Ojciec mój Pinkus mawiał: "takich ludzi jak Franciszka i Irena było niewielu". Pinkus działał w PPS-ie, Irena Sendler też. On, wychowanek Domu Janusza Korczaka, znał ją i podziwiał, a po wojnie dobrze rozumiał dlaczego się wyciszyła z życia publicznego. Tylko nieliczni o niej wówczas słyszeli.
Dziś wiemy dlaczego? Znamy tragiczną sytuację Polski po wojnie i podziały między ludźmi. Irena Sendler nie mogła przeboleć tego, że "niby" w wyzwolonej Polsce, ci, dla których tak się poświęcała, zamiast budować, niszczą ideały. Ona była wielką patriotką. Nie o taką Polskę walczyła.
Ubolewała, że Polska straciła swoją tożsamość. Ubolewała, że komunistyczny rząd wszystko odebrał, wszystko znacjonalizował. Nie chciała współpracować z takim rządem, w którym nieźle radzili sobie cwaniacy, ludzie, którzy poszli na układy, np. jak Władysław Bartoszewski, którego wykreowali na wielkiego bohatera narodowego.
Irena Sendler, obok Zofii Kossak-Szczuckiej, była założycielką "Żegoty", a tymczasem całą chwałę po dzień dzisiejszy - odbiera on. Irenka nie chciała mieć nic wspólnego z nim, nie chciała mieć nic wspólnego z takim rządem, który zlikwidował choćby PPS. Postanowiła się od tego wszystkiego odizolować. Została zwyczajną, cichą nauczycielką. Znowu poświęciła się dzieciom. Słuch o Irenie Sendler zaginął na długie lata. Inni "spijali śmietanę". Tylko w takich domach jak mój nadal mówiono o ludziach, którzy pomagali Żydom podczas Holokaustu.
Kilka lat temu przypomniała o niej mieszkająca od 1946 r. w Londynie Lili Pohlman, odznaczona w 2007 roku Krzyżem Kawalerskim Orderu Zasługi RP za działalność na rzecz Polonii. Ona również zawdzięcza życie ludziom takim jak Irena. Mieszkała we Lwowie, a tam ratował Żydów biskup Szeptycki (niestety, nigdy nie otrzymał tytułu "Sprawiedliwy wśród narodów świata", a przecież tak bardzo mu się to należało!). Biskupa Szeptyckiego już nie ma wśród nas, ale była Pani Irena, więc odwiedzaliśmy ją z Lili raz po raz, rozmawialiśmy o trudnym i skomplikowanym życiu. To były niezwykłe spotkania.
Pogrzeb... Jak wiele dał do myślenia tym, którzy znali i kochali Panią Irenę (szkoda, że wiele osób ze środowiska żydowskiego, a w tym przede wszystkim rabin Szudrich, zajęli się w tym czasie rozmowami i załatwianiem własnych interesów, stojąc przed kościołem, choć podobno przyszli na uroczystość!!!). Najpierw było czytanie z księgi Mądrości: "Dusze sprawiedliwych są w ręku Boga i nie dosięgnie ich męka (...) A bezbożni poniosą karę według swych zamysłów, bo wzgardzili sprawiedliwym i odstąpili od Pana". W Psalmie śpiewano: "Pan strzeże ludzi prostego serca". Wszystko jakby o niej. Ewangelia (zresztą świętego Mateusza, którą ten pisał z myślą o Żydach), też o niej, co zechciał nawet zauważyć w swej homilii ten, który ją dobrze zdążył poznać, jeden z ojców bonifratrów, pod których troskliwą opieką spędziła ostatnie lata swojego życia. Cytował: "Wtedy odezwie się Król do tych po prawej stronie: Pójdźcie, błogosławieni Ojca mojego (...) bo byłem głodny, a daliście mi jeść; byłem spragniony, a daliście mi pić; byłem przybyszem, a przyjęliście mnie; byłem nagi, a przyodzialiście mnie; byłem chory, a odwiedziliście mnie; byłem w więzieniu, a przyszliście do mnie". To naprawdę o niej.
Jak kontynuował ksiądz, ona zawsze taka była. Już przed wojną nigdy nie przeszła obojętnie wobec głodnych i innych potrzebujących. W czasie wojny zło innych miażdżyło, ale nie ją. Heroicznie nadstawiała własną głowę, pomagając dzieciom żydowskim, w dodatku rozbudziła tę umiejętność w innych ludziach. Później skromnie tylko tak o sobie mówiła (sam z jej ust to wiele razy słyszałem): "Gdy oni tonęli i wyciągnęli rękę, ja tylko tę rękę uchwyciłam". Do końca swych dni z kronikarską dokładnością potrafiła przedstawić trudne rozmowy z rodzicami dzieci, które uratowała.
W systemie, w którym potem przyszło jej żyć, a którego nigdy tak do końca nie zaakceptowała, nadal czyniła dobro. Mówiła teraz - kontynuował ksiądz w homilii: "zobacz, ile jest ludzi bezrobotnych, ile jest ludzi, którym źle się dzieje", a przecież sama cierpiała wiele fizycznie i duchowo. Słowa ją krzywdzące, Pawiak... choć bolało, ona zawsze wszystko obracała w dobro. W oczach Pani Ireny zawsze dostrzec można było błysk radości, gdy słyszała, że ktoś nie przechodzi obojętnie wobec cierpiącego. Słusznie zauważył ksiądz, że potrzeba było, żeby żyła blisko 100 lat, żeby ludzie przypomnieli sobie o niej, nie dla niej, ale dla ludzi, którym poświęciła życie. Dziś mamy o niej opowiadać innym, tak jak z ust do ust przekazywana była Ewangelia Mateusza. Ona nigdy nie uważała się za Anioła, a ludzie o niej mówili "Anioła spotkałem".
Wymowny pogrzeb, wymowne wspomnienia kogoś, kto poznał ją tak samo jak ja. Gdy pożegnaliśmy już tego skromnego, cichego Anioła, zastanawiam się nad tym, o czym mówiła do mnie kilka dni przed przygotowywaną u niej wizytą Prezydenta Izraela Szymona Peresa wraz z Prezydentem RP Lechem Kaczyńskim. Skarżyła się na brak spokoju ze strony mediów i służb bezpieczeństwa: "latają, sprawdzają, otwierają okna...".
Nikt nie zważał tak naprawdę, że w tym całym zamieszaniu ona przecież jest najważniejsza. Rabin Szudrich też chciał być tam obecny, też biegał do niej z pobudek egoistycznych. Przedtem jej nie znał, nie pomagał. Przeziębiono naszego "Anioła". Może jeszcze by żyła...
Czas zrobi swoje. Kto będzie kontynuował dzieło "Anioła", jakim była Pani Irenka? Ja ze swej strony zapewniam Cię, Drogi Aniele, że dalej będę walczył o Polskę bez ksenofobii, o prawdę historyczną.
Bolesław Szenicer
NASZ GŁOS
Ordynarny antypolonizm we Francji
Krzyczący ordynarny antypolonizm - 21 maja, o godzinie 19.30, na kanale France 2, w programie o największej oglądalności, "On n'a pas tout dit'" prowadzonym przez Laurent Ruqier. Ze wspomnieniami o Irenie Sendlerowej wystąpił dziennikarz i scenarzysta Philippe Alfonsi. Już sposób, w jaki naświetlił całą historię pani Ireny, budził poważne zastrzeżenia. Mianowicie na początku zaznaczył, że Irena Sendlerowa, wielka bohaterka II wojny światowej, która uratowała ponad 2000 żydowskich dzieci, wegetowała w przytułku i dopiero młody Żyd, student z Ameryki, pisząc pracę dyplomową - odnalazł ją i wyciągnął z nędzy oraz zapomnienia. Podobno dopiero wtedy zawstydzony rząd polski zgłosił Irenę Sendlerową do Pokojowej Nagrody Nobla.
Philippe Alfosi między wierszami napomknął wprawdzie, że Irenie Sendlerowej pomagali jacyś inni Polacy, ale nie wspomniał ani o roli księży, ani o pomocy zakonnic katolickich i mnichów. Na końcu swojego wystąpienia podsumował mocnym karcącym głosem: "Polska potrzebuje takich bohaterów jak Irena Sendlerowa, ponieważ Polska jako jedyny kraj na świecie, organizując pogromy, mordowała Żydów uratowanych z holokaustu".
No cóż, kłania się groźne, rasistowskie "bajkopisarstwo" Tomasza Grossa, który propaguje tę właśnie tezę na cały świat, a środowisko michnikowniarstwa przyjmuje go z honorami w naszym kraju. Zaś profesora J.R. Nowaka opluwa się i karci w całej polskojęzycznej prasie za próby odkłamania oszczerstw Grossa. Reszta społeczeństwa jak zwykle pokornie milczy i udaje, że nic nie widzi.
Kontynuując relację z telewizji... po tej ostatniej uwadze Philippe'a Alfosi - włączył się następny dyskutant, też zresztą syjonista, Pierre Benichou, i potwierdził, że Irena Sendlerowa była jedna, a reszta... szkoda mówić, i że pogromy w Polsce to nic dziwnego, bo cały czas panuje w tym kraju wielki antysemityzm.
Ręce opadają! Czy dzwonić i alarmować w Ambasadzie Polskiej w Paryżu? Czy to coś da? Kiedy parę lat temu, razem z mężem alarmowaliśmy ambasadę w sprawie "polskich obozów koncentracyjnych" w telewizji francuskiej - jedyną odpowiedzią ambasady było zaproszenie nas na spotkanie z Bronisławem Geremkiem. Może po to, żeby wyprostować nam pokrzywione polskością kręgosłupy?
Mirosław J. Wiechowski
GONIEC NR 21/2008
Apel do Władz Szwajcarii, Kantonu Sankt Gallen, Gminy Rapperswil, Miasta Rapperswil-Jona i Wszystkich Ludzi Dobrej Woli!
Nieprzyjazna akcja trzech obywateli z Rapperswilu zagraża istnieniu Muzeum Polskiego chlubiącego się 138-letnią działalnością, będącego świadectwem szwajcarskiej tolerancji i pokojowego współistnienia kultur.
"Magna Res Libertas"... te słowa wykute w roku 1868 na Kolumnie Barskiej witają gości przed zamkiem w Rapperswilu, gdzie mieści się muzeum.
Założone w 1870 roku przez hrabiego Władysława Platera, przy aktywnym udziale i wsparciu dr. Teodora Curti - wieloletniego członka parlamentu szwajcarskiego i prezydenta miasta Rapperswil, Muzeum Polskie jest świadectwem wielowiekowej przyjaźni polsko-szwajcarskiej i żywym przykładem współpracy w szerzeniu dorobku kulturalnego obu narodów.
Dzięki tej inicjatywie zostało utworzone Centrum promieniujące kulturą, które przyniosło sławę miastu Rapperswil. Hrabia Władysław Plater z wdzięcznością przyjął słynną szwajcarską gościnność, ale dodał do niej polski kulturalny akcent, ozdabiając miasto Rapperswil i jego mieszkańców promieniem chwały.
Muzeum mieści się w zamku, który został odrestaurowany i uchroniony od zniszczenia dzięki Polakom, którzy pokryli koszty całościowej renowacji, rozbudowali zamek i przez następne 82 lata w całości ponosili koszty utrzymania i zarządzania.
Muzeum, pozbawione subwencji rządowych, przez kolejne lata pokrywało, dzięki hojności Polaków z całego świata, koszty czynszu i utrzymania obiektu, partycypowało w finansowaniu remontów.
Muzeum jest wizytówką Polski w Szwajcarii. Jest symbolem żywotnej, twórczej siły Polaków skazanych na emigrację, którzy znaleźli schronienie i swój dom na ziemi Helwetów. Jest ono miejscem promocji kultury polskiej, wielu międzynarodowych konferencji, seminariów, koncertów muzycznych i wystaw. Instytucja ta pięknie wpisała się w historię i najlepsze tradycje obu narodów - jest dowodem na pokojowe współistnienie i dialog kultur.
Tutaj, na zamku w Rapperswilu, po tułaczce żołnierskiej spoczęło serce generała Tadeusza Kościuszki. Stało się ono celem pielgrzymek wielu pokoleń Polaków. Po odebraniu zamku Polakom, gmina Rapperswil zgodziła się na zamurowanie wejścia do wieży, gdzie w latach 1895-1927 spoczywało serce bohatera Polski i USA.
Tutaj znaleźli miejsce spoczynku Władysław hr. Plater i jego żona oraz współtwórca muzeum, antykwariusz sztokholmski, powstaniec z roku 1863 - Henryk Bukowski.
Obecnie w muzeum zgromadzone są cenne zbiory malarstwa, rzeźby, grafiki, kartografii, starodruków i książek, które są przedmiotem wielu badań naukowych.
Zamknięcie tak zasłużonej dla kultury i historii obu narodów instytucji przekreśli dorobek wielu pokoleń oddanych sprawie Polaków i Szwajcarów, będzie wyrazem braku szacunku dla trudu i wyrzeczeń setek wolontariuszy i pracowników muzeum, wyrazem ignorancji i pogardy dla wyższych wartości wobec kultu pieniądza i komercjalizmu.
Niniejszym zwracamy się o pomoc w utrzymaniu Muzeum Polskiego w Rapperswilu, muzeum pielęgnującego pamięć walk o wolność, o którą domaga się ciągle wiele narodów!
Podpisz petycję do władz Szwajcarii, Kantonu Sankt Gallen i miasta Rapperswil-Jona - http://www.rapperswil-castle.com/polish/.
Liczymy na Twoją pomoc!
Informacje o Muzeum Polskim można uzyskać na stronie internetowej: www.muzeum-polskie.org lub telefonicznie 00 41/ (0)55 210 18 62.
GONIEC NR 20/2008
Powiedzmy - "nie" prywatyzacji!
Tak się składa, że prywatyzacja to nie tylko polski, ale również polonijny problem.
W Nowym Jorku istnieją organizacje założone przed laty przez lokalnych polonijnych patriotów (jak ks. Longin Tołczyk), jak Centrum Polsko-Słowiańskie i Polsko-Słowiańska Unia Kredytowa (rodzaj banku). Obydwie organizacje okrzepły i rozrosły się do znacznych rozmiarów, obsługując skutecznie polonijne środowisko. Niestety, do ich władz dostali się obcy ludzie (niektórzy zostali prawdopodobnie podesłani przez służby specjalne z Polski lub z antypolskich ośrodków w USA), którzy zaczęli sprawować nad nimi kontrolę, skutecznie eliminując wpływy polonusów patriotów.
Oczywiście nie robili tego za darmo. Jeden z dyrektorów CPS sprywatyzował gazetę wydawaną przez Centrum, inny przechwycił agencję homeattendent, która zajmowała się opieką nad ludźmi starszymi i chorymi (od tego czasu zaczęto zatrudniać głównie Afroamerykanki, ignorując Polki - jakakolwiek krytyka jest niemożliwa ze względów poprawności politycznej, bo kto tutaj odważy się narazić na zarzut rasizmu lub antysemityzmu). Jeszcze inny sprywatyzował polonijny program lokalnej TV. Od lat istnieją zakusy na "prywatyzację" PSFUK. A niewykluczone, że i Centrum. Instytucje te powstały przecież ze składek polonijnej społeczności w NY i stanowiły niekwestionowaną polską własność. Można więc zapytać, czy ta "prywatyzacja", a faktycznie kradzież, mogłaby zaistnieć bez wsparcia ze strony Konsulatu, niby-polonijnych mediów, a szczególnie niepolskich biur adwokackich, które zarabiały olbrzymie pieniądze na nieustannych intrygach i podawaniu do sądu, przy okazji skutecznie paraliżując działalność tych instytucji. I nadal to trwa, tylko robią to w białych rękawiczkach.
Polonusi uznali widocznie, że nic nie da się zrobić w warunkach tutejszej "demokracji", skoro powszechnie ignorują wybory do władz tych instytucji. Udział w wyborach nigdy nie przekracza 5 proc.
Frank Rozhalsky
"Katyń" Wajdy - refleksje bardzo osobiste
Udział w krakowskiej premierze "Katynia" Andrzeja Wajdy był dla mnie wydarzeniem szczególnym. Uświadomił mi, jak głęboko tkwi we mnie historia mojej rodziny i mojego kraju, a także uzmysłowił, jak niezwykle przeplatają się czasem ludzkie losy. Tragedia katyńska i świadomość jej skutków dotykały mnie przez całe moje świadome życie.
Mój Dziadek - rotmistrz Bohdan Dobrzański z 2. Pułku Strzelców Konnych z Hrubieszowa - został zamordowany w Charkowie, podobnie jak ojciec Andrzeja Wajdy. Brat Dziadka - Zygmunt, legionista i rotmistrz 15. Pułku Ułanów Poznańskich - zginął w Katyniu. Już jako dziecko oglądałem przechowywane przez Babcię dwie kartki pocztowe wysłane przez jej męża z obozu jenieckiego w Starobielsku, a także kartkę wysłaną tam przez Babcię i Mamę, która powróciła w 1940 roku z adnotacją adresse inconnue. Pierwsze sceny filmu, rozgrywające się na moście na Bugu, świetnie oddają tragedię ponownie dzielonej przez sąsiadów Polski, ale także panujący wówczas chaos i dramatyzm wyboru, przez uciekinierów, jednej ze stron rzeki. Anna z Niką decydują się iść na wschód w poszukiwaniu męża i ojca.
Wyobrażenie, jak dramatycznie musiał wyglądać ich nielegalny powrót, następnego roku, przez tę samą rzekę, dają mi opowieści mojej matki chrzestnej, córki wyższego oficera łączności, która jako mała dziewczynka z matką i siostrą przeprawiały się przez Bug pod sowieckimi kulami. Trochę brakowało mi takiej sceny w filmie, chociaż jest to zapewne temat na zupełnie odrębną opowieść... "Cywilne ubranie" - wydawałoby się zwykłe dwa słowa, ale wtedy mogło to decydować o życiu czy śmierci. To cywilne ubranie, które mogłoby umożliwić ucieczkę Andrzejowi, ale o którym on nie chce słyszeć, wybierając, jak sądzi, honor i wierność przysiędze wojskowej. Mój Dziadek chciał cywilnego ubrania, gdy po rozbiciu i rozwiązaniu pułku dotarł do żony i córki w Hrubieszowie, rabowanym przez miejscowe szumowiny i osaczanym przez Sowietów. Chciał dalej przedzierać się w kierunku Węgier. Niestety, wszystkie ubrania z mieszkań rodzin oficerskich, które, uciekając z koszar, schroniły się w mieście, przepadły. Babcia mogła tylko rozłożyć ręce. Dziadek i kilku innych oficerów pułku ruszyli więc dalej w mundurach.
Czy moja Babcia, podobnie jak Anna i jej teściowa Maria, nie zadawała sobie potem pytania, czy nie mogła wtedy zrobić więcej? Czy nie można było wyciągnąć tych cywilnych ciuchów choćby spod ziemi? Ale wszystko działo się tak szybko... Pytanie "czy można było zrobić więcej" wraca też do mnie, gdy myślę o scenie pojmania mego Dziadka i jego towarzyszy na dziedzińcu prowadzonego przez siostry zakonne zakładu wychowawczego dla dzieci w Turkowicach. Scenę tę obserwował przez okienko klasztornej piwnicy jego podkomendny, oficer rezerwy 2. PSK, por. Jan Dobraczyński. Tylko dla niego, z racji jeszcze przedwojennych kontaktów z miejscowymi zakonnicami, znalazło się bezpieczne ukrycie. I tu kolejna scena z filmu Wajdy - Andrzej, już w niewoli, chodzi z przypiętym Krzyżem Virtuti Militari. Mój Dziadek w scenie pojmania też ma taki krzyż. Dostał go, jako dziewiętnastolatek, za udaną szarżę w wojnie polsko-bolszewickiej. Gdy na dziedziniec wkraczają sowieccy żołnierze, Dziadek odpina krzyż i zagrzebuje go nogą w żwirze. Sowieci ustawiają pojmanych oficerów twarzą do klasztornego muru i formują pluton egzekucyjny. Dziadek odwraca się i woła do nich po rosyjsku, że jak chcą ich rozstrzeliwać, to niech to robią, patrząc im w twarz. Dowódca sowieckiego oddziału wdaje się w dyskusję; w końcu zmienia zdanie i każe załadować polskich oficerów na furmankę.
Jako nastolatek próbowałem odnaleźć krzyż Dziadka. Zacząłem od "Szaty godowej" - pierwszej powojennej powieści Jana Dobraczyńskiego, w której opisuje szlak bojowy 2. PSK i sporo miejsca poświęca w niej ojcu mojej Matki. Ale o scenie pojmania oficerów nie ma w niej oczywiście ani słowa. Mama próbowała się czegoś dowiedzieć, w rozmowie z samym pisarzem, kilka lat po wojnie. Nie była to rozmowa miła. Dobraczyński rozpoczął już flirt z komunistyczną władzą i jak ognia bał się pytań o wydarzenia z tamtego okresu. Korespondowałem z emerytowaną zakonnicą z Turkowic, a także z synem dowódcy 2. PSK - płk. Józefa Mularczyka - Andrzejem, późniejszym autorem książki "Post mortem", na której oparto scenariusz filmu "Katyń". Dowiedziałem się, że siostry krzyż odszukały, był przechowywany jakiś czas na terenie zakładu, potem po jego likwidacji zmieniał właścicieli, aż ślad się urwał... Przejmująca jest scena z generałem, nawiązująca do Wigilii na Syberii Jacka Malczewskiego; brzmi mi także w uszach słowami piosenki Jacka Kaczmarskiego: "Inny w talerzu pustym twarz schronił, Bóg się nam jutro urodzi...". Scena magiczna, tak jak magiczne jest malarstwo Jacka Malczewskiego i jak niezwykła, mimo różnicy pokolenia, jest łączność mojego dzieciństwa z dzieciństwem Andrzeja Wajdy. Spędziliśmy je obaj, jako synowie oficerów, mieszkając w Radomiu w budynku na terenie koszar przy ul. Malczewskiego. Co więcej, zajmowaliśmy dokładnie to samo mieszkanie! W nim moja Mama czekała na swego ojca, którego ślad urywał się w Starobielsku. A jeszcze wcześniej, kilkaset metrów dalej, dzieciństwo spędzał Jacek Malczewski.
Teraz, w Krakowie, mieszkam przy ul Emaus, tej samej, przy której lata okupacji spędził reżyser "Katynia". Tuż obok, na Salwatorze, jest ostatni dom Malczewskiego. Scena, w której Anna i Maria czytają gazetę zawierającą kolejny fragment listy katyńskiej, przywodzi mi na myśl pożółkły egzemplarz gadzinowego "Życia Radomskiego" przechowywanego przez moja Mamę. W nim nazwisko jej stryja, rtm. Zygmunta Dobrzańskiego. Nazwisko najwyraźniej zamazane w druku. Nie było to zamazanie przypadkowe. W 1943 roku ktoś z redakcji zjawił się u mojej Babci z wiadomością, że na liście ekshumowanych w Katyniu jest brat jej męża. Namawiano, by z grupą innych osób pojechała na miejsce zbrodni. Nie chcąc służyć niemieckiej propagandzie, zdecydowanie odmówiła. Błagała jednak, by nazwiska szwagra nie publikować. Chciała ochronić moją Prababcię, która już wcześniej straciła jednego z synów, przed straszną wiadomością o śmierci dwóch następnych. Redaktorzy odmówili, tłumacząc się możliwymi konsekwencjami ze strony Niemców. Zamazali jednak nieco nazwisko, tak że wyglądało to na błąd drukarski, i "pomylili się" w nazwie miejscowości, zmieniając Garbatkę na Parkatkę.
Ojciec reżysera i mój Ojciec to dwa zupełnie różne pokolenia oficerów. Mój też "nie zdążył do Andersa", jak Jerzy z filmu Wajdy. Nie zdążył, bo był zbyt młody, a i był po niemieckiej stronie Bugu. Zdążył za to do Armii Krajowej. Gdy Sowieci doszli w 1944 roku do Wisły, został zmobilizowany, jak większość jego kolegów, i trafił do oddziału saperów. Wyrwał się z niego do jednostki szkolącej lotników, realizując tym marzenie swego życia. Okazało się, że to "wyrwanie się" oznaczało nie tylko realizację marzenia, ale także "życie" jak najbardziej dosłownie - wszyscy z jego plutonu saperów zginęli w ostatnich dniach wojny w walkach pod Budziszynem. W Zamościu, a potem w Dęblinie ukończył szkolenie nawigatorów z pierwszą lokatą w pierwszym powojennym roczniku "Szkoły Orląt". Chciał latać, jak porucznik pilot z "Katynia". Chcieli także służyć Polsce i latać polscy lotnicy z Wielkiej Brytanii, którzy przybyli do Dęblina wkrótce po wojnie z płk. Szczepanem Ścibiorem, później komendantem szkoły w Dęblinie, rozstrzelanym pod sfingowanymi zarzutami w 1952 roku.
Jerzy jest zresztą, według mnie, jednym z najciekawszych i jednocześnie najbardziej zagadkowych bohaterów filmu. Jego trzeźwa ocena sytuacji w niewoli, wyrażona chociażby w przejmującym "zostaną po nas guziki", nawiązującym wprost do "nie oddamy ani guzika" z przedwojennej propagandy, robi chyba na wszystkich duże wrażenie, podobnie jak ludzki odruch, jakim jest podarowanie Andrzejowi swetra, mogącego decydować o życiu i śmierci. A potem szok, gdy widzimy go w filmie żywego i ubranego w mundur armii przychodzącej ze wschodu. W jaki sposób przeżył obóz w Kozielsku? Czy po prostu podjął w obozie współpracę z NKWD, jak zrobili to niektórzy (o czym jako nastolatek czytałem z wypiekami na twarzy w Wojskowym Przeglądzie Historycznym, jeszcze w czasach "realnego socjalizmu"), czy też chciano od niego wyciągnąć jakieś cenne dla Sowietów informacje, co oddaliło wyrok i pozwoliło przetrwać w niewoli do 22 czerwca 1941 roku? A może, chociaż to mniej prawdopodobne, życie ocaliła mu interwencja rodziny za pośrednictwem niemieckich dyplomatów, podobnie jak Józefowi Czapskiemu? Bo zapewne nie z powodu sławy, jak bohaterowi bitwy pod Cuszimą - generałowi Jerzemu Wołkowickiemu? Na to pytanie reżyser nie daje odpowiedzi, zostawiając nas samych w zadumie nad pogmatwaniem ludzkich losów...
Na szczęście mój Ojciec nie musiał stawać przed tak dramatycznym wyborem jak Jerzy - jego pokolenie miało zresztą pewnie mniejszą swobodę wyboru. Wybrał za to w 1946 roku głosowanie za senatem w referendum "3 razy TAK", co spowodowało natychmiastowe wyrzucenie go z wojska. Po jakimś czasie przywrócony do służby, znalazł się na bocznym torze, szkoląc młodych lotników, mając w papierach wpisaną postawę w czasie referendum, a także uporczywe uchylanie się, przez wiele lat, od wstąpienia do PZPR. Wojskowi politrucy nie odpuścili mu nawet po śmierci. Gdy w 1982 roku odmówiliśmy, zgodnie z jego wolą, świeckiego pogrzebu, wycofali kompanię honorową, a w Dęblinie wstrzymali w ostatniej chwili lot samolotu ze spieszącymi pożegnać go kolegami.
Postawom wobec komunistycznej władzy, wkrótce po wojnie, poświęca Wajda sporo miejsca. Jak inni są Tadeusz czy Agnieszka, wobec dyrektor szkoły - Ireny. Myślę, że nie jest to proste przeciwstawienie. Wbrew modnym teraz łatwym wartościowaniom, z trudem przychodzi mi ocena ich postaw. Bohaterów, a może po prostu chojraków, którzy dali się zabić czy uwięzić działając w odruchu serca, po wojnie nie brakowało. Czy ówczesna ocena Ireny, że niewola sowiecka nie skończy się w dającej się przewidzieć perspektywie, nie była bardziej racjonalna? Na szczęście reżyser nie udziela w filmie łatwych odpowiedzi. Zadaję sobie pytanie, jak wyglądały po wojnie wybory mojej Babci, też Ireny, która zaszyła się na Ziemiach Zachodnich, gdzie pracowała i mieszkała do późnej starości.
Jasnowłosa Agnieszka przywodzi mi na myśl moją Mamę - Aleksandrę. Zaraz po wojnie musiały mieć tyle samo lat. Mamie, w czasie wojny łączniczce Szarych Szeregów, po jej zakończeniu nowa władza wyraźnie dała do zrozumienia, że bycie córką "sanacyjnego oficera" jest rzeczą wysoce niewłaściwą. Próbowano blokować jej studia na Politechnice Warszawskiej, nie miała szans na akademik, niespodziewanie zwolniono ją z pierwszej pracy... Tabliczkę poświęconą pamięci jej Ojca i Stryja, oficerów zamordowanych przez Sowietów, umieściła na grobie swojej Matki dopiero w wolnej Polsce.
Andrzej Wajda nakręcił film ważny dla nas wszystkich. Film, który próbuje pokazać tak długo skrywaną zbrodnię i próby wymazania jej z naszej świadomości. Jak prawdziwe stworzył dzieło, świadczy to, że jak w lustrze przegląda się w nim historia mojej własnej rodziny. Bardzo mu za to dziękuję.
Andrzej Jajszczyk
* Prof. Andrzej Jajszczyk pracuje w Katedrze Telekomunikacji Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie.
GONIEC NR 19/2008
DZIECI I BĘKARTY
Jeszcze dwa miesiące temu senator Barack Obama miał duże szanse otrzymania nominacji Partii Demokratycznej i miał nie mniejsze szanse pokonania republikańskiego kandydata Johna McCaina. Te, korzystne dla czarnoskórego senatora z Illinois sondaże należą już do przeszłości. Dlaczego? Bo do prezydentury senatora Baracka Obamy, będącej tak niedawno w zasięgu ręki, nie dopuszczą duchowi przywódcy murzyńskiej społeczności w USA. Matematyka zna pojęcie tzw. dowodu nie wprost, spróbujmy tę metodę w tym wypadku zastosować. Jak Ameryka i świat zareagowałyby na zwycięstwo prezydenckie Baracka Obamy? Oto prawdopodobne tytuły prasowe: "KONIEC UROJONEGO RASIZMU W AMERYCE", "AMERYKAŃSKA DEMOKRACJA I JEJ SYSTEM WYBORCZY NAJLEPSZE NA ŚWIECIE", "CZARNOSKÓRZY PASTOROWIE - PRZESTAŃCIE PODJUDZAĆ, WEŹCIE SIĘ ZA KONKRETNĄ ROBOTĘ!" itd. itp. A pastor Jeremiah Wright i jego najgorliwsi zwolennicy staliby się z dnia na dzień bezrobotni, ponieważ ich kazania straciłyby merytoryczny sens.
Innymi słowy, kariera Baracka Obamy została utrącona przez piątą kolumnę jego własnego środowiska. Sam Obama, naciskany i podpuszczany przez czarnoskórych pastorów, popełnił dwa kardynalne błędy: wdał się niepotrzebnie w retorykę rasistowską i zaatakował wyborców w małych miasteczkach. Zaraz potem wkroczył pastor Jeremiah Wright z oskarżeniem Ameryki, czyli własnego państwa, o rasizm, agresywną politykę zagraniczną, celowe rozprzestrzenianie wirusa HIV i choroby AIDS w Afryce i Bóg wie o co jeszcze. Gdyby Obama miał mądrzejszych doradców, to mógł bardzo łatwo oprzeć się naciskom i nie wchodzić w rasistowskie pole minowe, wystarczyło powiedzieć jedno zdanie "Słuchajcie, moi przyjaciele amerykańscy z Południa i Północy, mieliśmy najkrwawszą w historii kraju wojnę secesyjną, której głównym celem było zniesienie rasizmu, może dzisiaj nie wszystko jest idealne, ale moja pozycja w wyścigu o urząd prezydencki dowodzi, jak wiele się zmieniłoÉ". Mówiąc to jedno zdanie, Barack straciłby poparcie części pastorów i kilkuset tysięcy czarnoskórych wyborców, ale zyskałby serca i głosy kilkunastu milionów wyborców z Północy, Południa i małych miasteczek.
Dzisiaj Obama zorientował się, przez kogo i dlaczego został wprowadzony w maliny, próbuje odkręcać, dystansować się, tłumaczyć... Za późno, Amerykanie nigdy nie wybiorą prezydenta-mięczaka, tym bardziej że ten mięczak uznany został za bękarta we własnym środowiskuÉ
Czy podobne sytuacje występują u nas, w Toronto, w polonijnym środowisku? Jak najbardziej, tylko nie wszyscy to dostrzegają. Główna fala emigracji Polaków przybyłych do południowego Ontario po r. 1980 zachwiała proporcje demograficzne
dotychczasowej Polonii. Inne "przestępstwa" popełnione przez emigrantów lat 80., to względnie szybkie osiągnięcie stabilizacji językowej, zawodowej i, proszę zwrócić uwagę na trzeci element, osiągnięcie stabilizacji prawnej. Ta ostatnia stabilizacja jest najpoważniejszym zagrożeniem dotychczasowych władców, bo w konfliktowych sytuacjach ci, co mieli dostęp do społecznych pieniędzy, mogli zastraszyć szarych polonusów adwokatami, dzisiaj nieuzasadnione straszenie adwokatem wywołuje śmiech.
Jest faktem, że przez 20 ostatnich lat Polonia nie dorobiła się żadnego nowego obiektu (obiekty w poprzednich latach były budowane głównie dzięki dotacjom rządowym i wiele z nich zostało sprzedanych), a ze zbiórek i balansów innych funduszy wynika, że powinniśmy wybudować pół nowej MississaugiÉ A jak ktoś ośmieli się zapytać o efektywność zbiórek czy efektywność zarządzania funduszami, to albo jest zastraszany adwokatem, alboÉ winę zrzuca się na bękartów-emigrantów lat 80., którzy tylko krzyczą i przeszkadzająÉ A że nie mamy polskich posłów, senatorów, toÉ wytłumaczenie jest proste. Kwalifikacje posiadają tylko bękarci, a ci nie dostaną poparcia środowiska, bo bękart nie może piastować wysokiego urzędu z racji choćby tylko bękarckiego pochodzenia, tak jak Barack Obama nie może zostać prezydentem USA.
Kiedy więc Ameryka doczeka się czarnoskórego prezydenta, a w Polonii zapanuje zgoda i wzajemny szacunek? Wtedy, kiedy zniknie podział na dzieci i bękartów, a wszyscy będą traktowani jak dzieci. Ponieważ władza polonijna nie jest i ze swej natury nie może być dziedziczna, to jest iskierka nadziei, że kiedyś to się stanie i życzę czytelnikom "GOŃCA", by tego dożyliÉ
Andrzej T. Chronowski
Toronto
List stanowi głos w debacie dotyczącej tekstu "Poland in the Rockies"
Historia Polski jest obecnie traktowana jako element dezinformacji lub często nawet walki politycznej. Znaczące grupy wpływu pochodzące często wprost z kręgów stalinowskich lub postpezetpeerowskich próbują w sposób pełen ignorancji narzucić własną interpretację współczesnej historii Polski. Zrozumienie w pełni zdrady ludzi PPR/PZPR-u czy też różnych ich przybudówek łącznie z PAX-em polegało na prześledzeniu dróg życiowych tych ludzi, którzy opowiedzieli się za zdradą Polski i przejściu na stronę Rosji sowieckiej. Obecnie ważne jest, by prześledzić, z jakich kręgów wywodzą się dzisiejsi reprezentanci współczesnej Polski w szerokim tego słowa znaczeniu. Wiadomo z artykułów prasowych, z jakimi kręgami mamy do czynienia, jeżeli chodzi o MSZ, i nawet najlepsze zamiary ministra R. Sikorskiego nie zdołają temu zapobiec. Niestety, współcześnie w Polsce i, śmiem twierdzić, na emigracji jest bardzo mało ludzi o takiej erudycji czy wykształceniu jak prof. dr Marek Chodakiewicz, a o obrazie Polski np. w Kanadzie mogą decydować tak nieprzygotowani ludzie, jak prof. dr Piotr Wróbel, czy też mamy nawet tutaj okresowo bełkot w wykonaniu red. Adama Michnika na tematy wszelkie dotyczące nie tylko historii, ale także współczesności. Są to sprawy doprawdy żenujące.
Niestety, nie dla wszystkich są żenujące. Ostatnio sięgnąłem po książkę doc. dr. hab. Krzysztofa Szwagrzyka z IPN - Oddział we Wrocławiu na temat pracowników wymiaru sprawiedliwości w czasach PRL-u pt. "Prawnicy czasów bezprawia - sędziowie i prokuratorzy wojskowi w Polsce 1944-1956", IPN, Kraków-Wrocław 2005. Jest to praca źródłowa i ukazująca prawdę historyczną, z kim mieliśmy do czynienia w czasach PRL-u zarówno w przypadku sędziów, jak i prokuratorów wojskowych. Przytaczane są tam różne opinie i dokumenty.
Sprawą najbardziej wstrząsającą są opinie członków rodzin tychże sędziów i prokuratorów, którzy w swojej przytłaczającej większości dopuścili się przestępstw podobnych jak w przypadku Niemiec hitlerowskich, gdzie podobny aparat działał na usługach NSDAP, z tą różnicą, że ci ludzie w PRL-u byli na usługach innej totalitarnej partii - partii polskich komunistów (PPR, a później PZPR). Okazuje się, że przedstawiciele rodzin sędziów i prokuratorów PRL-u, których trudno inaczej nazwać jak narzędziem terroru komunistycznej władzy - są pełni zachwytu nad pracą, obowiązkowością, pilnością, poświęceniem swoich ojców...
Cóż, współcześnie mało kto już wie, jakie były losy np. prawdziwej partii PPS z czasów wojny, gdy nosiła kryptonim WRN (Wolność - Równość - Niepodległość). Kim byli jej przywódcy, jak Kazimierz Pużak, Zygmunt Zaremba, Tomasz Arciszewski, czy też Tadeusz Szturm de Sztrem i Adam Rysiewicz? Natomiast wiedza wątpliwa obejmuje współcześnie dokonania takich postaci stalinizmu polskiego, jak Józef Cyrankiewicz i Adam Rapacki, ewidentnych zdrajców nie tylko własnej partii, jaką była kiedyś prawdziwa PPS, ale również i Polski.
Przykładem innej trochę niewiedzy jest zaproszenie na pokaz filmu pt. "Katyń" organizowanego przez Ambasadę Polską w Ottawie wspólnie z Ambasadą Ukrainy, by uczcić inne ofiary terroru stalinowskiego - wielkiego głodu lat trzydziestych na Ukrainie. Trzeba w tym miejscu stwierdzić, że jednak ofiarom Katynia jako symbolu zbrodni sowieckich w Polsce należy się raczej osobna uroczystość. Można się jednak nawet z tym pogodzić, ale o wiele trudniej jest się zgodzić z podpisem nad zdjęciem dokumentu w jęz. rosyjskim z pieczęcią ZSRS (Związku Socjalistycznych Republik Sowieckich) - "Stalin's Order to execute 15,000 Polish Officers".
Otóż występują tam dwa poważne błędy:
1. Nie jest to wyłącznie rozkaz samego Stalina, chociaż widnieje tam i jego podpis, ale jest to w rezultacie tzw. Notatka szefa NKWD ZSRS Ławrientija Berii do Józefa Stalina. Pod pieczęcią tzw. Ludowego Komisariatu Spraw Wewnętrznych ZSRS widnieje napis: Ściśle tajne z 5 III 40 r. do KC WKP(b) - Wszechzwiązkowej Komunistycznej Partii (bolszewików) dla tow. Stalina.
Ukośnie na tej pierwszej stronie widnieją podpisy Stalina, Woroszyłowa, Mołotowa i Mikojana, a na marginesie protokolarna notatka: tow. Kalinin - za, Kaganowicz - za). Za zgodność z oryginałem: pieczęć i podpis. Rozkaz ten podpisało więc całe Biuro Polityczne KC WKP(b), a nie sam Stalin.
2. Poważniejszym błędem jest jednak liczba: 15,000 Polish Officers. Otóż ten rozkaz dotyczył dokładnie14.736 jeńców przebywających w obozach jenieckich (wg narodowości ponad 97 proc. Polaków) i 18.632 aresztowanych przebywających w więzieniach w zachodnich obwodach Ukrainy i Białorusi (wśród nich 10.685 Polaków).
3. Zresztą dokument cytuje dokładnie liczbę skazanych na 14.700 plus 11.000 - łącznie 25.700 do wykonania na nich wyroków śmierci przez rozstrzelanie. Wśród tych 25.700 (a nie 15.000) większość stanowili oficerowie Wojska Polskiego (wśród nich 295 generałów, pułkowników i podpułkowników itd.), ale byli również oficerowie korpusu Policji Państwowej, przedstawiciele polskiego kleru, właściciele ziemscy i przemysłowcy, a także urzędnicy. Łącznie więc zbrodnia katyńska dot. 25.700 rozstrzelanych, a nie 15.000 (większość z tych 25.700 była oficerami - znaczna część oficerami rezerwy zmobilizowanymi w sierpniu przed wybuchem wojny 1 września 1939 r.).
W wyniku tego rozkazu dokonano zbrodni bez precedensu w historii współczesnych wojen - zamordowano prawie 1/3 korpusu oficerskiego świetnej, przeszkolonej i patriotycznej armii, zniszczono równocześnie większość przedstawicieli administracji państwowej dość znacznego terytorium wcielonego bezprawnie do ZSRS. Miejscami kaźni katyńskiej nie był wyłącznie sam Katyń, ale wiele innych miejsc (przypuszczalnie nie wszystkie są do tej pory nawet znane). Miejsca do tej pory odkryte i ustalone obejmują:
Katyń obejmuje jeńców z Kozielska, ale nie odnaleziono do tej pory jednego transportu z tego obozu, a w tamtejszych dołach śmierci znaleziono pomordowanych innych jeszcze jeńców.
Kalinin (Twer) to miejsce mordu jeńców z Ostaszkowa - potem wywieziono zwłoki mordowanych w więzieniu NKWD w Kalininie do dołów w Miednoje.
Charków, gdzie wiemy już dzisiaj, że zamordowano jeńców ze Starobielska (w tzw. Liesoparku). Przy czym istniały tam jeszcze inne miejsca zbrodni, np. w podziemiach więzienia NKWD przy pl. Dzierżyńskiego. Doły śmierci zabetonowano później w Liesoparku.
Kijów, który był miejscem zbrodni z tego samego rozkazu Berii (zatwierdzonego przez BP wraz ze Stalinem). Mordowano tam przy ul. Korolenki 17 i stamtąd przewożono trupy do dołów w Bykowni.
Mińsk był również miejscem katyńskiej zbrodni w słynnym więzieniu zwanym "Amerykanką" przy prospekcie Lenina 13. Wywożono też do tzw. Zielonego Ługu (lub być może do Kuropat).
Z rozkazu Berii było pięć powyższych Katyniów.
Wspominając dzisiaj tę straszną zbrodnię, nie mogę oprzeć się, by nie wspomnieć o Wuju mojej nieżyjącej już matki. Wujek Władek, syn Wincentego, geograf, major korpusu geografów i topografów wojskowych, z-ca komendanta Oficerskiej Szkoły Geograficznej przy Wojskowym Instytucie Geograficznym (WIG).Odznaczony Krzyżem Srebrnym V Klasy Orderu Wojennego VM, 3x Krzyżem Walecznych, Medalem Niepodległości, Srebrnym Krzyżem Zasługi, Medalem Pamiątkowym za wojnę 1919-1921, Medalem X-lecia Niepodległości, Brązowym i Srebrnym Medalem za Długoletnią Służbę i innymi odznaczeniami. Wujek Władek - oficer II Oddziału Sztabu Generalnego WP i WIG-u, zginął w Katyniu w kwietniu 1940 r. Miał trzech synów. Już wszyscy moi wujowie nie żyją. Pierwszy Boleś jako maleńkie dziecko, Wiesiu jako 17-letni strzelec na Starówce podczas powstania, i kochany wujek Stefan w 2004 r. na raka...
Wspaniały Wujek Władek, brat mojej kochanej Babci, która przeżyła śmierć najbliższych w Krakowie - a ginęli w Katyniu, w Oświęcimiu, w lasach pod Lwowem czy jak Romuś w obronie Warszawy we wrześniu 1939... Głęboko wierzę, że Polska Wujka Władka, Polska znanego mojej rodzinie generała Mieczysława Smorawińskiego byłaby dzisiaj inną Polską - gdyby oni żyli... Naszą Najjaśniejszą Rzeczpospolitą!
Cześć Pamięci Ofiarom Katynia: którzy polegli na nieludzkiej ziemi Katynia, Tweru, Charkowa, Kijowa i Mińska!
Niech żyje wolna Najjaśniejsza Rzeczpospolita Polska!
Maciej Jabłoński
27 kwietnia 2008 r.
w 68. rocznice zbrodni katyńskiej
Tekst nadesłał Bonifacy Pulwicki
GONIEC NR 18/2008
Dr Zdzisław Czarnowski odznaczony najwyższym orderem Panamy
Odznaczenie National Medal of the Order Vasco Núnez de Balboa zostało ustanowione przez parlament Panamy 1 lipca 1941 roku. 21 grudnia 2007 podpisem prezydenta Panamy Jego Ekscelencji Martína Torrijos Espino zostało ono przyznane Kanadyjczykowi polskiego pochodzenia, dr. Zdzisławowi (Charlesowi) Czarnowskiemu.
25 kwietnia 2008 dr Czarnowski, lekarz rodzinny w Bruyre Academic Family Health Team, podczas oficjalnej ceremonii otrzymał z rąk Jej Ekscelencji ambasadora Panamy Romy Vasquez Order Vasco Núnez de Balboa "Knight Commander".
To jest najwyższe odznaczenie cywilne Panamy. Zostało ono przyznane polskiemu lekarzowi w dowód uznania za wprowadzenie w życie charytatywnego programu "Bruyre Panama Project" (opieka medyczna dla ludności tubylczej państw Ameryki Łacińskiej).
Towarzyszy temu również regularna wymiana lekarzy między University of Ottawa i University of Panama (International Resident Ex-change Program).
Uroczystość dekoracji odbyła się w sali Gilberte Paquette Garden szpitala Bruyre Health Centre, którą swoją obecnością zaszczycili: Jej Ekscelencja Romy Vasquez, ambasador Panamy w Kanadzie, Jego Ekscelencja Piotr Ogrodziński, ambasador Rzeczpospolitej Polskiej w Kanadzie, dr Jacques Lemelin, przewodniczący Wydziału Medycznego Uniwersytetu Ottawskiego, David Adam, były ambasador Kanady w Panamie, oraz dr Zdzisław (Charles) Czarnowski, Bruyre Academic Family Health Team.
Oprócz licznie przybyłych przedstawicieli dyplomacji i świata medycznego, obecni też byli członkowie ottawskiej Polonii, w tym piłkarze z drużyny Białe Orły, której bramki strzegł dr Czarnowski.
Całą uroczystość odnotowały lokalne media.
Bruyre-Panama Project powstał w 2005 i od tego czasu dwa razy w roku rezydenci z Ottawy wizytują plemię Ngobe-Bugle, zwane też Guaymi, żyjące w dżungli prowincji Bocas del Toro, Veraguas i Chiriqui. Ta część Panamy zamieszkana jest przez najuboższą ludność Ameryki Środkowej.
Podczas każdej z tych wizyt pomoc medyczną otrzymuje ponad 2 tysiące pacjentów. Lekarze odwiedzają miejsca pozbawione podstawowych środków potrzebnych do życia, jak elektryczność, urządzenia sanitarne, gdzie ludność żyje poniżej dolara dziennie.
Podczas pobytu rezydenci z Ottawy udzielają też fachowych porad miejscowym pracownikom służby zdrowia.
Prestiżowy Order Vasco Nunez de Balboa jest przyznawany za szczególne zasługi w nauce i sztuce. Odznaczenie to nadawane jest również obywatelom innych państw, których praca przynosi korzyści obywatelom Panamy i przyczynia się do rozwoju ich kraju.
Jolanta Nadzieja Szaniawska
www.tnpolonia.com
***
25 kwietnia 2008 wieczorem odbyło się spotkanie z Aleksandrem grafem Pruszyńskim w Toronto w Związku Narodowym Polskim.
Pan Aleksander jest synem Ksawerego Pruszyńskiego i pisarki Marii
Pruszyńskiej. Dziadkiem był Meysztowicz, właściciel pałacu w Rohoźnicy, w którym wychowywał się do II wojny światowej Pan Olo.
To on wydrukował w swoim piśmie "Express" w 1983 moje "Sierpniowe wspomnienia". Byłam edytorem przez 10 lat "Expressu", miałam własne 4 strony.
Pan Pruszyński kandydował na prezydenta Białorusi. Przeżył zamach na swoje życie. Jest wspaniałym, niezwykle inteligentnym i odważnym
człowiekiem.
Wczoraj wręczyłam specjalną kartkę "Thank you". Podziękowałam
za to, że przysyłał nam, emigrantom do Austrii, swoje pierwsze pismo w
Kanadzie "Słowo Solidarność":
- za to, że wydrukował moją relację z udziału w Strajku Sierpień '80; - za to, że mogłam być w jego gazecie edytorem;
- za to, że zawsze miał o mnie bardzo dobre zdanie.
Kupiłam broszurkę Pana Aleksandra Pruszyńskiego "Polacy i Żydzi".
Jego Mama opowiadała mi, kiedy opiekowałam się nią po wyjściu ze szpitala, o tym, jak przechowywała i uratowała rodziny żydowskie.
Nikt nigdy nie powiedział dziękuję.
Przez 3 godziny Pan Aleksander opowiadał nam o sytuacji na Białorusi. Mieszka tam od 16 lat po wyjeździe z Kanady (byłam na pożegnaniu w Konsulacie Generalnym w Toronto i nigdy nie zapomnę łez w jego oczach).
Panie Aleksandrze, nigdy Pana nie zapomnimy. Dziękujemy za słowa o Polakach na Białorusi i Związku Polaków tam działającym, którego jesteś członkiem.
Wspaniały Olo.
Niezwykły Olo.
Niech żyje długo nam.
Może to było ostatnie już spotkanie. Pan Olo ma 74 lata, ale jak przed laty dużo podróżuje. Ostatnio widzieliśmy się na obchodach 25-lecia Sierpnia '80 roku. Wcześniej - na Kongresie Polski Suwerennej w 2002 roku w Łodzi.
Z Toronto pojedzie do Chicago ze swoimi książkami.
Elżbieta Gawlas
Toronto
GONIEC NR 17/2008
Przemówienie przewodniczącego Gminy Starozakonnych RP pana Bolesława Szenicera, wygłoszone 19 kwietnia pod pomnikiem Bohaterów Getta Warszawskiego w 65. rocznicę powstania. Poprzedziło ono wystąpienie Bohdana Poręby w imieniu Społecznej Fundacji Pamięci Narodu Polskiego oraz kadisz odprawiony przez Bolesława Szenicera oraz modlitwy za zmarłych prowadzone przez kapelana "Solidarności" ks. Stanisława Małkowskiego.
Państwo, Bracia Polacy,
Drodzy Patrioci Polscy,
Pragnę serdecznie Państwa powitać, w imieniu społeczności żydowskiej, tu, w tym miejscu pod pomnikiem Bohaterów Getta Warszawskiego. W szczególności pozwolę sobie przywitać pana Bohdana Porębę oraz księdza Stanisława Małkowskiego, byłego kapelana "Solidarności".
19 kwietnia 1943 roku jest datą, którą należy pamiętać i czcić po wsze czasy. 65 lat temu, w wigilię żydowskiego Święta Paschy, ostatni żyjący polscy Żydzi zamknięci za murami getta, wygłodzeni i umordowani przez hitlerowskie Niemcy, w momencie ogłoszenia całkowitej likwidacji dzielnicy żydowskiej przez hitlerowskie wojsko dowodzone przez Jurgena Stroppa, postanowili stawić zbrojny opór, stawić czoło w tej nierównej walce. Rzucić choćby jeden granat, zastrzelić choćby jednego szwabskiego zbira... i zginąć samemu, ale nie iść jak owca na Umschlagplatz, skąd wywózka do Treblinki i tak naznaczona była niechybną śmiercią, tyle tylko, że w komorach gazowych. Ich heroiczny zryw, w tej nierównej walce był krokiem desperacji, w którym nie było złudzeń, iż walka ta zakończy się śmiercią. Tak jak przed wiekami, gdzie w wąwozie pod Kafarnaum broniła się garstka Żydów pod wodzą Szymona Bar-Kochby przed napierającymi legionami rzymskimi.
Ale to Powstanie w Getcie Warszawskim możliwe było dzięki pomocy Polskich Patriotów, działających w podziemiu od początku II wojny, którzy mając kontakty z organizacjami żydowskimi i ich przywódcami, jak Anielewicz czy Apfelbaum, nie tylko dostarczyli broń do getta, ale i sami też weszli na teren dzielnicy żydowskiej i osobiście brali udział w Powstaniu. Bojownicy Getta nie dali się zaskoczyć wkraczającym oddziałom wojska niemieckiego, ponieważ byli uprzedzeni przez AK-owskie podziemie.
Zasługującym na przypomnienie jest fakt wywieszenia na placu Muranowskim flagi polskiej i żydowskiej, które nigdy nie zdobyte zostały przez Niemców. Żołnierze Armii Krajowej wraz z Żydowskim Związkiem Wojskowym i Żydowską Organizacją Bojową brali czynny udział w likwidowaniu niemieckich żołnierzy, ginąc wraz żydowskimi bojownikami.
Dla tych bohaterów nie liczyło się, czy jest to dzień świąteczny, czy jest się wyznania mojżeszowego, czy katolickiego. Dla nich jedynym celem był wspólnie znienawidzony okupant naszego wspólnego kraju, w którym Żydzi zamieszkiwali od stuleci.
To zapomniane Braterstwo Wspólnej Walki było również widoczne w sierpniu 1944 roku, w Powstaniu Warszawskim, gdzie u boku polskiego żołnierza walczyli żydowscy powstańcy getta, którym udało się uciec i przeżyć po upadku Powstania w Getcie i jego likwidacji.
Szanowni zebrani, Przyjaciele,
Dziękuję Wam za to dzisiejsze spotkanie i za oddanie hołdu bojownikom Getta Warszawskiego.
Oby nigdy już ta polska gościnna ziemia nie doznała takich nieszczęść, jakie miały miejsce podczas okupacji hitlerowskiej.
Wystąpienie Bohdana Poręby wygłoszone 19 kwietnia o godzinie 11 pod pomnikiem Bohaterów Getta Warszawskiego w Warszawie.
Zostało wygłoszone po przemówieniu przewodniczącego Gminy Starozakonnych RP Bolesława Szenicera
Stoimy pod pomnikiem Bohaterów Getta Warszawskiego. Patrzymy w marsowe twarze wykute dłutem Xawerego Dunikowskiego, z dymu i ognia. Twarze tych kilkuset,
którzy wybrali walkę i śmierć bez nadziei na zwycięstwo, by uratować człowieczeństwo, godność i honor. Którzy słabo uzbrojeni stanęli przeciw czołgom, działom ciężkiej broni maszynowej, miotaczom płomieni, nieraz tylko z butelką benzyny, a nawet z gołymi rękami. Walczyli na ulicach, w gruzach, piwnicach i kanałach. Mężczyźni i kobiety. Chłopcy i dziewczęta. Niemieccy łotewscy i ukraińscy ludobójcy nazywali ich w swych raportach "podludźmi", a wspomagających ich Polaków bandytami.
Zebraliśmy się, by złożyć hołd i odprawić modły za wszystkich walczących i poległych.
Z Żydowskiej Organizacji Bojowej, Żydowskiego Związku Wojskowego, młodzieżowej organizacji "Betar", także tych z "Frontu Antyfaszystowskiego".
Nie dzielimy krwi przelanej według względów ideologicznych.
Ale tylko Żydowska Organizacja Bojowa jest znana w całym świecie. Poświęcono jej ogromną literaturę, realizowano o niej filmy. Jej bohaterowie mają w Warszawie ulice i place swego imienia. A walka Żydowskiego Związku Wojskowego niemal do dzisiaj jest przemilczana.
Niektórzy bojowcy ŻOB, którzy przeżyli wojnę, kwestionują jego istnienie, a nawet potrafią nazywać ich faszystami. Ale my pamiętamy, że stalinowcy nazywali tak również akowców.
ŻOB powstał w grudniu 42 roku w getcie. Żydowski Związek Wojskowy powstał w listopadzie 1939 roku. Dwa lata wcześniej. Utworzyli go oficerowie i podoficerowie Wojska Polskiego, którzy jeszcze niedawno bronili Warszawy. Którzy po triumfalnej defiladzie wojsk niemieckich w Warszawie w obecności Hitlera i po niemieckim wezwaniu do rejestracji nie ujawnili się, pozostali w konspiracji. W grudniu 39 pierwszych 39 złożyło przysięgę na ręce rabina i otrzymało od Polaków 29 pistoletów. W powstaniu stanowili już wraz z prawicową organizacją młodzieży "Betar" ponad połowę walczących w getcie.
Byli od początku oficjalną częścią Polski Podziemnej.
Działali w ramach powstałej 9 września Organizacji Bojowej Korpus Bezpieczeństwa podległej generałowi Władysławowi Sikorskiemu. Działały w niej żona i córka Sikorskiego. To one przewiozły raporty i dokumentację o hekatombie zbrodni dokonywanej przez Niemców na polskich Żydach i dzięki temu gen. Sikorski, już jako premier i wódz naczelny, mógł przedstawić je prezydentowi USA Rooseveltowi i żądać szantażowych nalotów na centralne miasta niemieckie w obronie ginących Żydów polskich. Niestety bezskutecznie.
Jeśli mówimy o tym, że Żydowski Związek Wojskowy powstał o dwa lata wcześniej niż ŻOB, to czynimy to nie dla licytacji. Tylko dlatego, że ci zawodowcy wojskowi bardzo wcześnie rozpoczęli systematyczne przygotowania do walki. W porozumieniu i współdziałaniu z przewodniczącym Judenratu Adamem Czerniakówem. Z pomocą i współdziałaniem Polaków z Korpusu Bezpieczeństwa, w którym działało Kierownictwo Akcji Pomocy Żydom pod dowództwem płk."Tarnawy" Petrykowskiego, a po inkorporacji OWKB do Armii Krajowej z chwilą jej powstania, w ramach AK, gdzie działał pełnomocnik Armii Krajowej ds. getta kapitan, później major Tadeusz Bednarczyk, ps. "Bednarz", któremu jako pracownikowi magistratu podlegały batalion Straży Pożarnej ps. "Skała" dowodzony przez ppłk.Michała Pogorzelskiego i batalion AK Śmieciarzy pod dowództwem Teodora Niewiadomskiego, które stanowiły jako służby tolerowane przez Niemców główne kanały przerzutu ludzi, broni i żywności. Tadeusz Bednarczyk posiadał stałą przepustkę i komunikaty do getta, w którym przebywał codziennie, dozbrajając, szkoląc i przekazując informacje żydowskim towarzyszom broni.
Od początku Żydowski Związek Wojskowy organizował wojskowe struktury. Operacyjno-szkoleniową ze specjalnym naciskiem na walki uliczne. Dział informacyjno-wywiadowczy pod dowództwem oficera polskiej "dwójki" Kupermana vel Kuperskiego, i zastępców: Zelwańskiego i Makowera. Dział techniczny zajmujący się: budową tuneli, umocnień, bunkrów, tuneli "Kominów" i zapadni. Dział ewakuacyjny, zgodny z zarządzeniem Delegata Rządu na kraj ratowania z getta ludzi nauki i twórczej inteligencji. Kwatermistrzostwo (magazyny broni i żywności, rusznikarni, produkcji granatów i butelek zapalających, strzelnic podziemnych). Dział Służby zdrowia i duszpasterstwa. Od początku były wykonywane wyroki na kolaborantach. Zwłaszcza po zdemaskowaniu przez Tadeusza Bednarczyka, którego biuro na Lesznie 12 sąsiadowało z siedzibą agendy gestapo, "Żagiew" Abrama Gancwajcha kpt. Sternfelda, Kohna i Helera, przy Lesznie 13.
W czasie powstania to Żydowski Związek Wojskowy wywiesił dwie flagi: biało-niebieską żydowską i biało-czerwoną, o które toczył się trzydniowy bój na placu Muranowskim. Ten akt tak bardzo rozgrzewał ducha i bojowe morale walczących, że zaniepokojony Himmler osobiście wydawał katowi getta Stropowi rozkazy bezzwłocznego ich zdobycia.
Pochylmy głowy, wymieniając wreszcie przynajmniej nazwiska dowódców: komendanta Dawida Apfelbauma, jego zastępcę Kałme Mendelsona, dr. Józefa "Niemirskiego" Celmajera, Leona Rodela, Szymona Białoskórnika, Henryka Federbusza, Mojsze Weiststoka, rabina Feldszura, Blum Binsztoka ps. "Rudy", dr Dawida Wdowińskiego, Samuela Lufta, Natana Szulca, Eryka Złotogóry, Dawida Szulmana, Janka Pika, Eliasza Albersztaina, dr. Ryszarda Walewskiego, braci Łopato.
Za nich i za wszystkich poległych, bez względu na przynależność, będzie za chwilę odprawiony kadisz. Ale jest z nami również ksiądz katolicki, legendarny kapelan "Solidarności" Stanisław Małkowski. Bowiem złożymy również hołd i odprawimy modły za tych wszystkich Polaków, którzy oddali życie, niosąc pomoc żydowskim współobywatelom.
A szczególnie długo ukrywany był fakt przedarcia się do getta i dwudniowej w nim walki świetnie uzbrojonych patroli AK: 20 kwietnia pod wodzą Józefa Lejewskiego który przecierał drogę następnym, tracąc połowę swego dwudziestoosobowego stanu. 27 wszedł mjr Henryk Iwański z por. Władysławem Zajdlerem ps. "Żarski" z 18 ludźmi. Był wśród nich także Tadeusz Bednarczyk "Bednarz". Henryk Iwański poniósł szczególnie wielką ofiarę: stracił w tych walkach osiemnastoletniego syna i brata. Po 2 dobach wycofano się tunelem, zabierając ze sobą rannych polskich i żydowskich żołnierzy. W tegorocznych obchodach pojawiły się nowe akcenty odsłaniające rąbki prawdy. Módlmy się dziś o to, by stanęła przed światem cała prawda o wszystkich bohaterach Getta Warszawskiego. To godna odprawa dana siewcom i spekulantom nienawiści.
Gmina Wyznaniowa Starozakonnych w RP
Społeczna Fundacja Pamięci Narodu Polskiego
Redakcja "Myśli Polskiej"
Ruch Ludowo-Narodowy
Komitet Upamiętnienia Ofiar Obozu Zagłady KL Warschau
Liga Polskich Rodzin Oddział Ochota
Następnie Bolesław Szenicer odprawił kadisz, a ks. Stanisław Małkowski modlitwy za zmarłych.Uroczystości towarzyszył sztandar Społecznej Fundacji Pamięci Narodu Polskiego.
***
Proszę Państwa, nie jestem człowiekiem związanym z jakąkolwiek instytucją finansową, nie mam też żadnej szkoły związanej z finansami, ale jeżeli mogę, wyrażę tu opinie zasięgnięte z innych źródeł i czasami moją.
Otóż, jak wspominałem już w poprzednich listach do redakcji, od lat pisuję na jednym z większych forum, tam też pisałem na początku roku 2007 o zbliżającym się kryzysie światowym, związanym głównie z credit crunch. Dziś chciałbym poruszyć sprawę udziału banków kanadyjskich i zachowania się rządu kanadyjskiego.
Jak wiadomo, oficjalnie kilka banków było utopionych w dzisiejszy kryzys - między innymi RBC na sumę 515 milionów, Montreal Bank na 630 milionów oraz Commercial Bank na około 3,5 miliarda.Takie były oficjalne dane z ostatniego kwartału 2007 roku. W ostatniej transzy pomocy bankom na sumę 200 miliardów dolarów udział brały rządy USA, Kanady i Szwajcarii - gdzie dwa banki UBS i Swiss Credit utopiły się na ponad 70 miliardów dolców. Jak już Państwu zapewne wiadomo, rząd brytyjski 21 kwietnia tego roku dodał swoim bankom 100 miliardów dolarów, ażeby je ratować przed bankructwem. Co ciekawe, rząd brytyjski wyraził zgodę na to, ażeby banki brytyjskie mogły przemieszczać inwestycje np. z funduszy na renty starcze na pożyczki bankowe na domy - czym to skończyć się może? Głównie bankructwem funduszy emerytalnych, podobnie może być np. w przypadku innych funduszy. Czym to może grozić? Lepiej nie myśleć.
Co do systemu bankowego w Kanadzie - banki są zbyt słabe, ażeby przetrwały samodzielnie w sytuacjach podobnych do dzisiejszej, i zapewne podatnicy kanadyjscy wesprą banki poprzez rząd, podobnie jak w USA, Wlk. Brytanii czy Szwajcarii. Handel kanadyjski jest oparty w 80 proc. na wymianie handlowej z USA i za pewnik wręcz można uznać, że udział kanadyjskich banków w credit crunch jest o wiele, wiele większy, niż to do tej pory wiemy. A przecież jeszcze do niedawna wielu tzw. guru finansowych wręcz zaprzeczało, że kryzys z USA dosięgnie gospodarki kanadyjskiej. Do dzisiaj wielu tzw. fachowców twierdzi, że Kanadzie nic nie grozi. Podobni guru twierdzili, że nie będzie problemów gospodarczych w Kanadzie w latach globalnej recesji 1990 i 1980. Nie potrzeba zatem mieć tytułu profesora finansów, starczy posiedzieć nawet przed komputerem i zainteresować się, co naprawdę dzieje się na świecie, a nie słuchać czy czytać oficjalne "Prawdy" czy "Trybuny Ludu", które powtarzają swoje brednie w kanadyjskich wydaniach.
Pozdrowienia śle
Marian Stefaniak
NIE-guru bankowy
GONIEC NR 16/2008
LIST OTWARTY
Prezes Rady Ministrów
Donald Tusk
Szanowny Panie Premierze!
Zwracam się do Pana z wezwaniem do natychmiastowego odwołania Katarzyny Hall z funkcji Ministra Edukacji Narodowej.
UZASADNIENIE:
Z dostępnych publicznie informacji wynika niezbicie, że głównym celem działań pani minister Hall stało się niszczenie wszelkich dokonań Ministra Romana Giertycha i kierowanego przez niego urzędu, bez baczenia na fakty, że wysiłek położony był wtedy na przywrócenie w polskich szkołach obowiązku wychowywania dzieci w duchu patriotyzmu, szacunku do tradycji Przodków, rozbudzania zainteresowań historią Polski i odbudowę służebnej roli Nauczyciela w kształtowaniu tożsamości i osobowości młodych Polaków.
Pani minister Katarzyna Hall zapowiada likwidację fundamentów programu "Zero tolerancji dla przemocy w szkole" - zadania publicznego w cyklu nowych regulacji prawnych, których celem było położenie tamy dla rozszerzającej się fali przemocy w szkołach, zapewnienie bezpieczeństwa uczniom i nauczycielom, a także ochrona dzieci przed deprawacją. Fizyczna i psychiczna przemoc, szczególnie rówieśnicza, stały się w minionych latach przyczyną wielkich szkolnych dramatów, a nawet tragedii, które wstrząsały całą Polską, ujawniając bezradność wychowawców i całkowity rozkład systemów wychowawczych. Kroki pani minister Hall stają się osłoną dla agresywnej młodzieży, dezorganizującej pracę klas i szkół. Za to wypowiedzi pani minister o potrzebie jakiejś nieokreślonej demokratyzacji szkoły są w rzeczywistości zapowiedzią niszczenia pozycji nauczyciela i jego autorytetu.
Ministerstwo Edukacji Narodowej pod rządami Katarzyny Hall uderzyło w świętości narodowej kultury - zakreślono plan wyeliminowania z list obowiązkowych lektur w szkołach wielkich dzieł polskiej literatury, autorstwa takich pisarzy, jak Henryk Sienkiewicz, Stefan Żeromski, Juliusz Słowacki, Władysław Reymont i Jan Paweł II, a zamierza się je zastąpić pozycjami godzącymi w Kościół i wartości, na których Polska była budowana przez wieki.
Jest to zupełna aberracja i działanie wymierzone wprost w elementarne interesy Narodu Polskiego. Przecież dzieła tych Wielkich Polaków stanowią fundament budowy narodowej tożsamości każdego Polaka! Jakim prawem pani minister Katarzyna Hall rezygnuje z misji Ministerstwa Edukacji Narodowej, w której podstawą jest obowiązek wychowywania młodych Polaków w duchu przywiązania do polskości i dziedzictwa Ojców. Chcę wierzyć, że Pan Premier nie dał pani minister Katarzynie Hall na to przyzwolenia.
Całkowicie nagannym uzupełnieniem zamachu na polskie lektury jest koncepcja pseudospecjalizacji zawodowej w liceach ogólnokształcących, co prowadzi do wyeliminowania z procesu kształcenia istotnych dla wiedzy ogólnej przedmiotów, w tym historii, geografii i biologii.
Zniszczenie programu "Tani podręcznik" i zapowiedź usunięcia kanonu lektur narodowych jest ilustracją fatalnych wpływów, jakie odgrywają decydującą rolę w Ministerstwie Edukacji Narodowej. Obarczenie spauperyzowanych polskich rodzin kosztami ciągłej wymiany podręczników i otworzenie systemu lektur szkolnych na nieskrępowaną dowolność każe bić na alarm i stawiać pytanie o źródła inspiracji przy wyborze tak niepokojących kierunków.
Minister Hall nie dba o byt materialny nauczycieli i proponuje zmiany w organizacji pracy szkół, które sparaliżują proces kształcenia polskich dzieci i zamkną im drogę rozwoju w przyszłości. Mgliste zapowiedzi zmian w Karcie Nauczyciela budzą jedynie ferment w środowisku nauczycielskim, nie sprzyjając spokojnej pracy. Polityczne zapowiedzi liderów PO o radykalnie wysokich podwyżkach płac okazały się pustymi obietnicami.
Panie Prezesie Rady Ministrów!
Wzywam ponownie Pana Premiera do odwołania Katarzyny Hall z funkcji Ministra Edukacji Narodowej. Ta zmiana jest pilną koniecznością, działaniem ratunkowym dla polskiej szkoły. Niekompetencja, brak jasnego i spójnego programu, propagowanie relatywizmu i niszczenie pozycji nauczycieli i wychowawców sprawiają, że polska szkoła znów zmierza w stronę moralnej i organizacyjnej zapaści.
Winę za ten kurs ponosi minister Katarzyna Hall.
Mimo wielokrotnych zapowiedzi, pani minister nie przedstawiła jasnej wizji polskiej szkoły w następnych latach. Jeśliby za taką uznać zapisy zmian w polskiej szkole zawarte na stronie internetowej MEN, to tym głośniejsze winno być wołanie o tę dymisję.
www.odwolachallowa.pl
Mirosław Orzechowski
Przewodniczący Kongresu
Ligi Polskich Rodzin
Free media
Zgodnie z moją zapowiedzią, dołączam się do apelu Aspiryny i innych niezależnych blogerów: media deformujące rzeczywistość należy bojkotować. Skuteczność tego bojkotu takie media będą odczuwać wtedy, gdy konsekwentnie nie będziemy nabywać dezinformującej prasy, gdy nie będziemy oglądać dezinformujących programów informacyjnych i publicystycznych, i gdy nie będziemy słuchać dezinformujących audycji i stacji, jak też, gdy naszym śladem pójdą inni. Uwolnić media!, chciałoby się zawołać, ale w polskich warunkach to raczej marzenie niż postulat do zrealizowania.
Przyznam szczerze, ja taki bojkot stosuję już od dłuższego czasu. Nie oglądam TVN24, nie kupuję "GW", "Dziennika" etc., nie słucham wywiadów M. Olejnik w Radiu Zet ani "kontrwywiadów" w RMF-ie, nie słucham też Radia TOK FM (red. I. Janke, który jest w nim jak kwiatek do kożucha, musi mi wybaczyć) i chwalę sobie. Niekupowanie prasy reżimowej, za jaką należy uznać te tytuły, które stosują konsekwentną strategię dezinformowania, tworzenia faktów medialnych, przeinaczania lub publikowania wprost informacji fałszywych i wokół nich tworzenia szumu, który następnie jest wytrwale podsycany i komentowany np. przez funkcjonariuszy TVN24, to podstawowy warunek zachowania pewnej higieny umysłowej współczesnego Polaka. Start polskiego rynku medialnego w 1989 r. był od samego początku wpisany w okrągłostołowe pseudoporozumienia i poza nielicznymi wyjątkami tzw. ład medialny (pozbawiony rzeczywistego pluralizmu i wolnorynkowej deregulacji) wtedy ustalony - pozostał nienaruszony do dziś, a obecna ustawa medialna opracowywana przez jedną z pracownic imperium Michnika, a forsowana przez partię, która bez wsparcia i osłony frontowej reżimowych mediów nie osiągnęłaby politycznie kompletnie nic - ma definitywnie zahamować możliwości jakiejkolwiek ewolucji rynku medialnego w niedozwolonym przez reżimowe media kierunku. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że przejęcie pełnej kontroli nad rynkiem medialnym w Polsce przez obecną władzę nie tylko stanowi haracz spłacany reżimowym mediom, które utorowały PO "drogę do sukcesu", ale też stanowi pierwszy krok ku planowanemu pacyfikowaniu innych niezależnych mediów, np. cofnięciu koncesji RM i TV Trwam za "mieszanie się do polityki", i niewykluczone także, że objęciu przez ludzi władzy czujnym okiem - blogosfery, poprzez swoją opiniotwórczość szczególnie zagrażającej ekspansji reżimowych, komercyjnych mediów.
Zastanawiam się, czy oprócz niekupowania, niesłuchania, nieoglądania, nie należałoby bojkotem objąć nawet stron internetowych wymienionych wyżej tytułów i stacji, stanowią one też przecież jedną z istotnych form dezinformowania i wpływania na opinię publiczną.
Doszliśmy do czasów, gdy większość mainstreamowych mediów zachowuje się tak jak telewizja, radio i prasa w peerelu - NIE DOPUSZCZAJĄ DO ISTNIENIA PRAWDY, NIE DOPUSZCZAJĄ PRAWDY DO GŁOSU. Na szczęście funkcjonuje wciąż nie tknięta jeszcze rękami "odpolityczniających media" peokratów blogosfera, w której zjawiska dezinformacji i mediokracji możemy zwalczać, uświadamiając P.T. Czytelnikom, Słuchaczom i Widzom narastające zagrożenie. Wobec tego załatwmy reżimowe media tak, jak się załatwiało peerelowskie.
Bojkot ten rozumiem jako nie jednodniową inicjatywę, ale jako "work in progress", jednocześnie wyrażam swoją solidarność z tymi dziennikarzami, którzy nie godzą się z tym, co się dzieje na naszym rynku medialnym, i starają się tym patologicznym zjawiskom przeciwstawiać.
Free Your Mind
http://freeyourmind.salon24.pl
"Dla dobra kanadyjskiej Polonii" (cytat z Konstytucji ZPwK)
Motto: "Człowiekiem rządzi prawo, a nie drugi człowiek".
Odpowiedź na artykuł pani Elżbiety Piasek wydrukowany na łamach "Gońca" pt. "Nowy Zarząd Gr. 2 ZPwK" z dnia 4-10 kwietnia 2008.
Chciałabym, aby mój artykuł stał się nie tylko odpowiedzią skierowaną do pani Elżbiety Piasek. Chciałabym, aby stał się czymś więcej. Aby wyjaśnił wielu członkom ZPwK, a w szczególności tym należącym do Grupy Drugiej, oraz całej Polonii, dlaczego garstka ludzi z takim zapałem sprzeciwia się temu, co się w naszej Grupie dzieje.
W tym miejscu chciałabym zwrócić uwagę na cel istnienia naszego Związku, który zapisany jest w Konstytucji Związku.
Art. 5 "Związek ma na celu prowadzenie działalności kulturalnej, dobroczynnej i społecznej, tak dla uświadomienia obywatelskiego swych członków, jak i zwiększenia ich udziału w życiu społecznym Kanady. Równorzędnie, członkowie zobowiązani są pielęgnować polskie tradycje i upowszechniać bogaty dorobek polskiej kultury - w każdym jej przejawie - i w rozwoju Kraju naszego osiedlenia".
Innymi słowy, Związek, poprzez swoich członków i swoje struktury, powinien prowadzić działalność kulturalną, dobroczynną i społeczną. Przez taką działalność członkowie Związku stają się aktywnymi obywatelami Kanady, czynnie zaangażowanymi w jej życie.
Jednocześnie Związek ma na celu rozpowszechniać polskie tradycje i kulturę, jednym słowem, starać się, aby elementy tych tradycji stały się częścią wielokulturowego kraju, jakim jest Kanada.
Członkowie Związku mają nałożony w artykule 21 Konstytucji obowiązek między innymi: przestrzegania Konstytucji, działania zgodnie z założeniami i celami Związku i pracowania dla dobra kanadyjskiej Polonii.
Wpisując się do Związku, każdy członek przyrzeka, że będzie przestrzegał Konstytucji naszego Związku. Oznacza to, że będzie realizował cele Związku, jego działania będą zgodne z Prawem (celowo piszę słowo "Prawo" dużą literą) i że będzie działał dla dobra Polonii. Zatwierdzone jest to w pięknej nazwie naszego Związku, łączącej w sobie dwa bliskie nam kraje, i tego właśnie oczekują członkowie Związku, a jeszcze bardziej cała Polonia. Taka też była idea założycieli naszego Związku.
Co się jednak stało z naszym Związkiem w ostatnich latach? Co się stało z Grupą Drugą? Praktycznie przestano przestrzegać Konstytucji, czyli Prawa Związku. Cel organizacji został zapomniany, a prośby członków o otrzymanie egzemplarza Konstytucji są ignorowane lub zbywane odpowiedziami, że nie ma pieniędzy na jej druk. Wielu członków naszej Grupy nawet nie wie, że ZPwK jako organizacja jest korporacją ontaryjską i jakie to ma znaczenie prawne.
W ten sposób wytworzyła się sytuacja, że członkowie, ponieważ nie znają Prawa, nie wiedzą, kiedy ono jest łamane. Wykorzystują to oczywiście pewne osoby, które zresztą celowo doprowadziły do tej sytuacji, powstał w naszej Grupie prawny bałagan, i nieświadomym rzeczy członkom Grupy wmawia się to, co chce.
Dlaczego Konstytucja jest dla niektórych działaczy Związku tak niewygodnym dokumentem i wolą, aby nikt o niej nie wiedział? Konstytucja Związku bowiem opisuje bardzo dokładnie zasady działania naszej organizacji, sposoby przeprowadzenia wyborów, kto może, a kto nie może być członkiem zarządu, określa uprawnienia poszczególnych członków zarządu, określa specyficznie np. sposoby dysponowania majątkiem Grupy (wspólne podejmowanie decyzji w tych sprawach art. 59) itd. Konstytucja jest również dokumentem, na podstawie którego rozpatrywane są sprawy sądowe dotyczące korporacji, jeżeli do takich dojdzie.
Ale tak jest w historii, że zawsze w sytuacji, kiedy Prawo jest łamane, w sprawiedliwym człowieku rodzi się bunt. Czuje się on oszukany i występuje on w obronie swego Prawa. Aby było przestrzegane, aby jego prawa i prawa innych członków nie były łamane. Człowiek ma przecież wrodzone poczucie swojej godności i honoru. Człowiek mówi "Nie".
Tak właśnie stało się i w Hamiltonie. Przez ostatnie lata konflikty w naszej Grupie się zaostrzały, bo nie rozwiązywano ich zgodnie z naszym Prawem, czyli naszą Konstytucją. Zaprowadzono cenzurę (czyta się tylko te listy, które zarząd Grupy pozwoli, jednym osobom się pozwala mówić, a drugim wcale). Zebrania nie są prowadzone zgodnie z przyjętymi w kraju demokratycznymi zasadami, kiedy to prowadzący zebranie, z reguły Prezes, powinien zabierać głos w danej sprawie jako ostatni po udzieleniu najpierw możliwości wypowiedzenia się każdemu członkowi Grupy, a nie od razu narzucać swoje zdanie. Zarząd zawsze siedzi oddzielony od reszty Grupy i wytwarza to poczucie dystansu, a nie jedności i równości...
Aby naprawić sytuację w naszej Grupie, sięgnęliśmy do naszego Prawa (naszej Konstytucji). Czytanie Konstytucji uświadomiło nam naprawdę, jak to powinno być w naszym Związku, a jak jest. Postanowiliśmy więc przekonać członków naszej Grupy, że jedynie przestrzeganie Konstytucji rozwiąże konflikty w naszej Grupie. Zrodzi się na nowo szacunek oparty na zaufaniu, bo mechanizmy zawarte w Konstytucji, a zapobiegające nadużyciom władzy, będą działać.
Jednak niektóre osoby głównie związane z naszym zarządem od razu wyczuły zagrożenie. I przykładem tego jest ich reakcja w czasie wyborów w Grupie Drugiej na nasze postulaty, aby zasady naszej Konstytucji były przestrzegane. A teraz opowiem, jak to wszystko się odbywało, bo byłam tam osobiście.
Po pierwsze, nasze zebranie wyborcze prowadził pan Robert Zawierucha. Pan Robert Zawierucha był prezesem Zarządu Głównego (nie mylić z zarządem naszej Grupy), ale jego kadencja skończyła się 10 listopada 2007. Ponieważ była to już trzecia kadencja z rzędu, nie powinien nawet kandydować na stanowisko prezesa w Zarządzie Głównym bo artykuł 48(f) to wyraźnie wyklucza i ogranicza czas sprawowania urzędu Prezesa Związku do trzech kadencji lub sześciu lat.
Notabene, pan Robert Zawierucha mimo protestów niektórych delegatów w czasie Walnego Zjazdu w grudniu 2007 w Hamiltonie, zresztą nielegalnie zwołanego i nieprawidłowo prowadzonego, bo niezgodnie z przepisami Konstytucji, postanowił, że on i tak Prezesem Związku będzie, ignorując przepisy Konstytucji.
I nasze zebranie wyborcze postanowił pan Robert Zawierucha prowadzić. Wywołało to zastrzeżenie z naszej strony, bo jeżeli zgodnie z prawem nie jest prezesem Zarządu Głównego ZPwK, to dlaczego prowadzi nasze zebranie? W tym momencie jest takim samym członkiem ZPwK jak każdy z nas, a poza tym nie należy do naszej Grupy. Pan Zawierucha nie zrezygnował z prowadzenia naszego zebrania wyborczego i nasze Prawo, prawo poszczególnych członków i ta umowa (Konstytucja) jaka nas łączy, została złamana.
Pragnę wyjaśnić czytelnikom, że przed każdymi wyborami w naszej Grupie wybierana jest tak zwana Komisja Matki, czyli Nominacyjna. Jej zadaniem jest: informowanie członków o wyborach, zbieranie kandydatów na stanowiska w zarządzie Grupy, a potem o ile spełniają oni warunki wymagane dla kandydata przez naszą Konstytucję, mianowanie ich jako kandydatów w czasie zebrania wyborczego.
W tym roku przewodniczącą komisji była pani Irena Pietrzniak. Pani Irena zamianowała trzy osoby, które nie powinny zgodnie z zasadami naszej Konstytucji być zamianowane na żadne stanowisko w naszym zarządzie, pomimo sprzeciwu członka tejże komisji, pana Jana Bajzerta.
I tak, pan Stanisław Głogowski - pełnił już swoją funkcję przez siedem lat i zgodnie z Konstytucją, mógłby być prezesem jeszcze dłużej, ale pod warunkiem, że nie zgłosi się inny kandydat art. 62(c). Tymczasem na stanowisko prezesa chciał kandydować pan Mieczysław Mróz, spełniający wymogi konstytucyjne. Tak więc Komisja Matki nie powinna już nominować pana Stanisława Głogowskiego na stanowisko prezesa, a powinna zamianować pana Mieczysława Mroza.
Kolejny kandydat, pan Stanisław Iwanicki, nie powinien być nominowany, bo sam uważał się w tym czasie, że jest drugim wiceprezesem w Zarządzie Głównym a Konstytucja nasza wyklucza łączenie stanowisk (art. 41a).
Kolejny kandydat, pan Tadeusz Maziarz, nie powinien być nominowany, bo sam uważał się, że jest pierwszym wiceprezesem w Zarządzie Głównym, a Konstytucja nie pozwala na łączenie stanowisk (art.41).
Chciałabym nad tym punktem (łączenie stanowisk) się dłużej zatrzymać. Zarząd Główny w swoich założeniach powinien kontrolować, aby grupy i inne struktury Związku działały zgodnie z Konstytucją. Między innymi Zarząd Główny musi zatwierdzić decyzje grup o sprzedaży majątku. Może również zawiesić zarząd grupy, o ile ten nie przestrzega Prawa. Dochodzi więc do paradoksu. Te same osoby sprawdzają i kontrolują same siebie.
Dlatego właśnie nasze Prawo (Konstytucja) na to nie pozwala, i każdy jej punkt ma głęboki sens, aby nie dochodziło do takich i wielu innych wynikających z łączenia stanowisk sprzeczności i nieprawidłowości. Tak samo jest zresztą z Komisją Rewizyjną, która ma prawo sprawdzać finanse. Ta same osoby nie mogą być w Głównej Komisji Rewizyjnej i Komisji Rewizyjnej naszej Grupy.
Powróćmy jednak do wyborów w naszej Grupie. Pan Jan Bajzert, który był członkiem Komisji Nominacyjnej, złożył pismo do prowadzących zebranie wyborcze, w którym stwierdził, że zarówno pan T. Maziarz, pan S. Głogowski i pan S. Iwanicki nie powinni być nominowani na stanowiska w zarządzie naszej Grupy, bo nie spełniają konstytucyjnych warunków. Zaznaczył również, że Komisja Matki nie zadziała zgodnie z Konstytucją Związku.
List pana Jana Bajzerta nie został w czasie zebrania wyborczego odczytany i w ten to sposób wyborcy nie zostali o niczym poinformowani.
Zaś pani Irena Pietrzniak odczytała sprawozdanie z posiedzenia Komisji Nominacyjnej, mianując na stanowisko prezesa pana Stanisława Głogowskiego, na stanowsko pierwszego wiceprezesa pana T. Maziarza, a na stanowisko drugiego wiceprezesa pana S. Iwanickiego.
Przy wyborach na stanowisko prezesa z sali padło nazwisko pana Mieczysława Mroza. I tutaj dopiero zaczęła się naprawdę dla pana Mroza nieprzyjemna sytuacja, bo niektórzy zaczęli wywierać na niego psychiczny nacisk, aby nie kandydował, wygłaszając mowy, jakim to dobrym prezesem był pan Głogowski i jak on tak może itp. No bo wiadomo, gdyby jego kandydatury nie było - pan Głogowski mógłby nadal kandydować.
Było to niezwykle przykre widowisko. Świadczące o tym, że jeżeli ktoś zachce kandydować na jakiekolwiek stanowisko w naszej Grupie, skazany jest od razu na szykanowanie. Ten fakt znalazł zresztą odbicie w artykule. Panie Piasek cytuje "Niestety, na stanowsko prezesa, ku zaskoczeniu większości zebranych, została podana kandydatura z sali...".
Pani Elżbieto, czy byłoby pani przyjemnie, gdyby ktoś takim komentarzem obdarzył pani kandydaturę na stanowsko sekretarza protokołowego? Gdyby ktoś o pani napisał: "Niestety, na stanowisko sekretarza protokołowego, ku zaskoczeniu większości zebranych...".
Przecież Pani wie, że pani Aleksandra Konstanty, która dotychczas pełniła stanowisko sekretarza protokołowego, pełniła swoje obowiązki bardzo dobrze. Nikt jednak z naszej strony nie wywierał na Panią nacisku psychicznego. Podano Pani kandydaturę, a my sprawę zostawiliśmy wyborcom.
Wracajmy jednak do dalszego ciągu wyborów. Po całym tym zamieszaniu, na stanowisko prezesa podana została kontrkandydatura pana Tadeusza Maziarza (podał on zresztą sam siebie). Na nasz sprzeciw, że nie może on być nominowany, bo pełni funkcję w Zarządzie Głównym, pan Tadeusz Maziarz oficjalnie, w obecności 98 osób stwierdził, że na najbliższym zebraniu Zarządu Głównego złoży rezygnację z pełnionej tam funkcji.
Potem ta sama sytuacja powtarza się z panem Iwanickim. Tylko że pan Iwanicki informuje 98 osób, że już złożył rezygnację z pracy w Zarządzie Głównym i dlatego może kandydować.
Tak obydwaj zrobili, aby tylko móc kandydować w Grupie i wszystkich w błąd wprowadzić, bo o ile mi wiadomo, do dziś dnia figurują, że są prezesami w Zarządzie Głównym. I potrafili tak powiedzieć w obecności 98 osób.
Ale cóż, napiszę dalej o naszych wyborach. Zgodnie z Konstytucją (art. 61b) były prezes zarządu (w tym wypadku pan Stanisław Głogowski) i tak wchodzi do nowo wybranego zarządu automatycznie z pełnym prawem głosu przez okres pierwszej kadencji swego zastępcy. Inaczej mówiąc, ma on zagwarantowane miejsce w zarządzie. Nie jest to stanowisko określone żadną nazwą i nie musi on być wybierany.
Jednak pan Maziarz powiedział, że on zostanie prezesem tylko wtedy, jak pan Głogowski zostanie wiceprezesem. No więc, aby pan Maziarz był zadowolony, Konstytucja została złamana i pan Głogowski został wiceprezesem.
Dochodzi jeszcze do tego pozycja trzeciego wiceprezesa. Konstytucja ZPwK nie przewiduje istnienia takiego stanowiska w zarządzie Grupy. (art 61a). Ale postanowiono sobie utworzyć takie stanowisko, więc utworzono. Takie jest u nas bezprawie w Grupie.
Tak więc mamy "Konstytucyjny Zarząd" w Grupie Drugiej, tak samo legalny i wybrany zgodnie z prawem, jak i legalne jest stanowisko pana Roberta Zawieruchy, który te wybory nadzorował. Tak to z "urzędu" dopilnował zgodności przebiegu wyborów w Grupie Drugiej z Konstytucją ZPwK.
Na moment chcę się zająć jeszcze jedną sprawą, o której wspomina pani Elżbieta Piasek w swoim artykule - sprawą Komisji Rewizyjnej. Pani Elżbieta twierdzi, że wszystko się zgadzało w rachunkach. Nie twierdzę, że nie, chociaż żadne sprawozdanie finansowe pisemnie nie zostało członkom przedstawione, a powinno było być.
Inną sprawą jest to, co zgodnie z Konstytucją Komisja Rewizyjna powinna sprawdzać. Odnieśmy się do art. 68(b) naszej Konstytucji, który na pierwsze miejsce wysuwa obowiązek sprawdzenia przez Komisję celowości wydawania pieniędzy i zgodności ich wydawania z podjętymi uchwałami. Czy Komisja Rewizyjna sprawdziła, że wszelkie wydatki były zgodne z uchwałami?
A teraz chcę tylko dopisać, jakie żarty robi sobie z członków Grupy Drugiej obecny "konstytucyjny" prezes T. Maziarz. Stwierdza on oficjalnie na zebraniu Grupy, że w czerwcu w tym roku będzie zmiana Konstytucji ZPwK. Przecież dobrze wie, że proces opisany w art.72 dotyczący zmian w Konstytucji nie miał miejsca i nikt nie ma pozwolenia, aby Konstytucję zmieniać.
Ale może obecna Konstytucja ZPwK tym panom nie pasuje, bo ogranicza ich władzę, więc postanowili ją zmienić. I pan Maziarz mówi o tym lekko, jakby to nic nie znaczyło. Chcą zmienić nasze Prawo, bo chcą ustalić prawa korzystne dla siebie. I w tym miejscu mogę tak spekulować, bo jako członek, nie otrzymałam żadnej informacji, o jakich zmianach jest mowa, a zgodnie z Konstytucją, mam prawo o tym wiedzieć.
W tym momencie chcę zakończyć swój artykuł. Postaram się kontynuować temat spraw poruszonych przez panią Elżbietę Piasek w moim następnym artykule.
Urszula Rybarczyk
członek Grupy Drugiej ZPwK
GONIEC NR 15/2008
Szanowni Państwo,
Przy ubieganiu się o Kartę Polaka obywatel Białorusi, Polak musi złożyć (zgodnie z wymaganiem) pisemne oświadczenie o (cytat) "swojej przynależności do Narodu Polskiego". Jednak osoby polskiego pochodzenia, nawet ci, którzy złożą takie oświadczenie, nie mają prawa (jak rzekł wiceminister MSZ) osiedlać się na stałe w Polsce i tu żyć. Uważam to za przejaw dyskryminacji w stosunku do Polaków na Białorusi. Polacy na Białorusi (i nie tylko na Białorusi) powinni być swobodni w podejmowaniu decyzji odnośnie do miejsca swojego zamieszkania i jeśli składają ową deklarację "przynależności do Narodu Polskiego" i jeśli chcą się osiedlić w kraju, do którego się przyznają, to rząd Polski ma obowiązek wziąć to pod uwagę i im to umożliwić.
Nie po raz pierwszy podkreślam, iż rodzice tych właśnie Polaków na Białorusi posiadali przed II wojną światową obywatelstwo polskie i nigdy się go nie wyrzekli. A więc, jeśli to obywatelstwo nasze dzieci i wnuki dziedziczą po nas, to zamiast bezsensownej, moim zdaniem, i nic nie dającej generalnie (tylko uspokajającej emocję Kresowiaków) Karty Polaka, należy przywrócić im obywatelstwo po ich rodzicach i dziadkach, którzy byli w dodatku wielkimi patriotami polskimi i dbali o interesy Polski za granicą, nie wzierając na prześladowania. Karta Polaka jest wielkim poniżeniem tej właśnie wartości, zaś obywatelstwo polskie przywróci honor tym Polakom, poczucie własnej godności i da wolną rękę w podejmowaniu własnych dalszych, odnośnie do swojej przynależności do Narodu Polskiego, decyzji. Ta Karta jest jak JAŁMUŻNA, bo niby uznaje Kresowiaka za Polaka, ale tak nie do końca. W istocie nadal pozostają ci ludzie DRUGĄ KATEGORIĄ.
Wiadomo, że Karta Polaka jest lepszym rozwiązaniem dla Kresowiaków niż w ogóle nic, ale jednak nie można grać na uczuciach ludzi od pokoleń przynależnych do polskiej kultury, języka i tradycji. Apeluję do Państwa o podjęcie dyskusji odnośnie do rozpoczęcia przygotowania procesu stopniowego przywracania polskiego obywatelstwa Kresowiakom.
Z poważaniem
Wiktor Dmuchowski
Szanowna Redakcjo,
Z wielkim zainteresowaniem przeczytałem duży artykuł o podpisaniu umowy emerytalnej pomiędzy Kanadą i Polską. I tu muszę się przyznać, że ja jestem z tego rocznika, gdzie w Polsce wypracowałem 20 lat i nabyłem prawo do emerytury po 65 latach życia. W Kanadzie również pracowałem ponad 20 lat i też tutaj nabyłem prawo do emerytury, gdyż ukończyłem 65 lat.
Nic nie podajecie, co będzie w takiej sytuacji, bo wielu Polaków jest tutaj tak samo jak ja. Do tej pory to było z punktu widzenia Kanady nielegalne, ale wielu Polaków nie ujawniało tu, w Kanadzie, że pobiera emeryturę w Polsce przy równoczesnym pobieraniu emerytury kanadyjskiej. Wasze informacje dotyczą ludzi młodszych, którzy muszą łączyć emerytury z dwóch krajów. Dla naszych roczników, nie wiem, jak to będzie ustalone. Mam nadzieję, że nie będziemy skrzywdzeni, gdyż wypracowaliśmy sobie legalnie te dwie emerytury. Bardzo proszę, jeżeli możecie dostać taką wiadomość, tylko od źródła, a nie przypuszczalnie, i podać to w waszej gazecie.
Jeszcze jedno pytanie, jeśli będziemy mogli legalnie dostawać dwie, to jak będzie wyglądało przekazanie pieniędzy z Polski do Kanady? Za tę wiadomość ja i inni jesteśmy Wam bardzo wdzięczni.
Jan
Oakville
--------------------------------------------------------------------------------
KONTAKT:
tel. 905-629- 9738
fax 905-629-9764
e-mail: redakcja@goniec.net
-----------------------------------------------
Alex Lech Bajan
CEO
RAQport Inc.
2004 North Monroe Street
Arlington Virginia 22207
Washington DC Area
USA
TEL: 703-528-0114
TEL2: 703-652-0993
FAX: 703-940-8300
sms: 703-485-6619
EMAIL: sales@raqport.com
WEB SITE: http://raqport.com
Replacement for the SUN COBALT RAQ LINE
New Centos BlueQuartz with GUI
supply and global tech support
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
No comments:
Post a Comment